– Już powiedziałam córce wprost, że teraz tylko zasłania się dzieckiem, żeby nie pracować! – wzdycha rencistka Wanda Piotrowicz – Trzeba szukać pracy i iść tam, gdzie zatrudnią. Przestań udawać głupią, chłopiec ma już dziesięć lat. Cóż, że dostanie parę dwójek! Ukarze się go, zabierze telefon, pozbawi słodyczy, to szybko weźmie się za naukę. Dopóki mama siedzi z nim przy biurku i go uczy, to tak będzie – z dwójki na trójkę!
Marzena jest gospodynią domową i choć nie ma największej rodziny – ponieważ ma tylko męża i jednego syna, trzecioklasistę – to obowiązków domowych – jak twierdzi Marzena – jest niemało.
Trzeba przygotować śniadanie, wyprawić domowników do szkoły czy do pracy, posprzątać, pościelić łóżka, umyć podłogi, iść do sklepu, potem ugotować obiad i kolację, to zanim jeszcze syn przyjdzie ze szkoły. Potem nie ma czasu na pichcenie. Po południu Marzenia idzie do szkoły po syna, zabiera go na godzinę na plac zabaw, wracają do domu, by podała obiad, a potem siada z synem do nauki.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy harmonogram wykonywania obowiązkowych domowych nieco się zmienił, ale najważniejsze pozostało bez zmian: przez resztę dnia oboje z synem odrabiają zadania domowe. W rzeczywistości lekcje są właśnie tym, przez co Marzena nie pracuje.
Jej syn źle się uczy. Nauka przychodzi mu z ogromnym trudem, łzami i nerwami. Nawet samo siedzenie w jednym miejscu, zajmowanie się lekcjami czy czytanie nie jest dla niego łatwe. Napisanie bez rozmazywania kilku linii to dla niego niezwykłe osiągnięcie. Prace domowe, np. najprostsze ćwiczenie z języka polskiego, które składa się z kilku zdań, trzeba przepisywaać kilka razy, a wierszyki tłuc do głowy godzinami. Opowiadania z podręcznika musi czytać z mamą po kolei – jedno zdanie ona, jedno on.
– Prawdziwym koszmarem są te opowiadania! – smutno mówi Marzena.
Akapity z podręcznika, opisujące otaczający świat, które zajmują półtorej strony, Marzena uczy syna przez dwie lub trzy godziny. Czyta mu je na głos, zmusza do powtarzania, czyta ponownie, a po pięciu minutach dziecko już niczego i tak nie pamięta. Jak tutaj być spokojnym? Syn za to znośniej radzi sobie z matematyką, ale jednocześnie dostaje trójki za brudny, porysowany zeszyt i nieuwagę.
Chłopak od wczesnego dzieciństwa był, jak to się mówi, trudnym dzieckiem – często chorował, dużo płakał, źle spał. Późno wypowiedział pierwsze słowo, późno zaczął chodzić, długo dławił się jedzeniem i jadł tylko starte pokarmy. Mimo to lekarz ze szpitala za każdym razem w karcie pisał: ” zdrowy „.
Być może trzeba było zająć się tym problemem lepiej, skonsultować się z innymi lekarzami, najlepiej prywatnie, wykonać rezonans magnetyczny głowy lub cokolwiek innego zalecanego w takich przypadkach, ale do tego potrzebne są pieniądze i – jak dowiedziała się Marzenia – niemałe. Z pieniędzmi przez te wszystkie lata, kiedy Marzena nie pracuje, nie jest łatwo. Mąż pracuje sam, otrzymuje bardzo skromną pensję i absolutnie nie chce zmieniać pracy.
Inne niepracujące matki, których jest teraz wiele, ciągną dzieci do wielu kół zainteresowań i sekcji sportowych. Jedni chodzą na basen, inni na taniec, jeszcze inni uczęszczają do kół teatralnych lub modelarskich. Marzena o tym nie myśli. Po pierwsze, jak już wspomniano, nie ma pieniędzy, a po drugie – nie ma czasu. Te lekcje i tak już zajmują cały dzień – siadają o trzeciej albo czwartej do nauki,a kończą o dwudziestej. Jeśli – o zgrozo – zadano opowiadanie, to jeszcze dłużej. Wygospodarowanie godziny na kółko zainteresowań, a jeszcze czas na dojechanie tam i powrót jest po prostu nie do pomyślenia, ponieważ lekcje i cała nauka poszłyby w niwecz.
Jeśli inne dziecko nie zrobi raz lekcji, to nic się nie stanie, ale w tym przypadku, dzieciak robiąc lekcje z Marzeną wyciąga oceny ledwo na trójki.
Nie, Marzena nie narzeka. Problem jest inny – nie tylko mama psuje jej głowę, ale także mąż ostatnio coraz częściej i coraz bardziej uporczywie mówi, że w rodzinie nie ma wystarczającej ilości pieniędzy. Nie chce już ciągnąć wszystkiego na swoich barkach i ogólnie rzecz biorąc, nadszedł czas, aby Marzena jakoś zakończyła swój przedłużający się “ urlop macierzyński “. W każdym razie jej siedzenie w domu nie ma sensu: chłopak i tak będzie dostawał trójki, obiad zje w szkole, a siedząc w domu dziecko nie otrzymuje i tak żadnego, dodatkowego rozwoju, a nawet degraduje się przy swojej nadopiekuńczej matce.
Wielu ludzi ma dzieci i to więcej, niż jedno. W tym samym czasie kobiety są w stanie pracować, zajmować się domem i zaopiekować się dzieckiem tak, aby uczyło się na piątki, uprawiało sport i zajęło się samym sobą. Za to to dziecko, jak to mówią, nie będzie w stanie nalać sobie nawet samo herbaty czy ukroić kromki chleba w wieku 10 lat. Co z niego wyrośnie?! To koszmar, trzeba pilnie coś zmienić.
Relacje Marzeny z mężem ostatnio się pogorszyły, jakoś się od siebie oddalili, Marzena z synem siedzi w jednym kącie, tata w drugim. Łatwo go zrozumować. Nie zdaje sobie sprawy z tego, ile potrwało wyuczenie się trzyzwrotkowego wiersza, również nawet nie wyobraża sobie, ile kosztowała ją dzisiejsza czwórka z minusem z czytania. W końcu oboje płakali wczoraj z synem, wyzywali się nawzajem i znowu tłukli do głowy linie tekstu.
Tata tego nie widział. Przyszedł, zjadł i powiedział, że nadszedł czas, aby Marzena zaczęła pracować i zarabiać, koniec siedzenia na kanapie i zajmowania się głupotami. Jaki Mądry się znalazł…
Szczerze mówiąc, sama Marzena nie jest zadowolona ze swojego życia – zawsze oszczędza, liczy grosz do grosza, każdego dnia zajmuje się tymi nudnymi lekcjami, aby chłopak otrzymywał i tak co najwyżej trójki z minusem. Do tego nie ma żadnego życia poza patelnią, garnkami, podręcznikiem polskiego i tabliczką mnożenia. Chętnie by poszła do pracy, porozmawiała z ludźmi, elegancko się ubrała i umalowała, nie widziałaby w końcu tylko tych szkolnych zeszytów. Ale co z synem? ” Dostanie parę dwójek” – łatwo powiedzieć komuś, kto obserwuje to z boku. Potem trzeba będzie je poprawić, a jak on to zrobi sam?
Iść do pracy, aby przepracować miesiąc, zaniedbać naukę syna tak, że nie będzie można tego później ogarnąć, a na koniec złapać się z bezsilności za głowę? Tak będzie, Marzena jest tego po prostu pewna. Może to jednak mąż musi się postarać i zarobić na rodzinie?
A może to naprawdę wyolbrzymiony problem? Dziecko może sobie poradzi samo, jeśli zda sobie sprawę, że nie ma nikogo, kto mógłby z nim siedzieć godzinami?
Dzieci samotnych matek jakoś potrafią się same uczyć. Może rzeczywiście Marzena niepotrzebnie dramatyzuje, bo nie chce pracować albo nie ma pojęcia, gdzie mogłaby znaleźć pracę po 10 – letniej przerwie, a mąż ma rację, że zasłania się dzieckiem?
Czy w takiej sytuacji warto iść do pracy, pozostawiając syna samego z nauką?