Nasza historia to opowieść o niesamowitym szczęściu i uważam, że dla obu stron. Mamy szczęście, że trafiło się nam dziecko o niesamowitej łatwości charakteru, a jej potrzeba miłości wygrała z okresem siedmiu lat, kiedy dominowało u niej uczucie bycia niepotrzebną. Cieszymy się też, że jest gotowa wybaczyć nam nasze liczne błędy. Powiodło się jej, bo jeśli by nas nie spotkała, zostałaby przeniesiona ze zwykłego domu dziecka do sierocińca dla dzieci z zespołem Downa, miejsca o wiele mniej przyjemnego. Na tej ” granicy ” czasu udało nam się ją poznać i zabrać do rodziny.
Widziałam jej zdjęcie siedem lat temu w bazie portalu ” dzieci czekają „. W Fundacji oczywiście pracują fotografowie, którzy bywają niesamowitymi czarodziejami – widzą dzieci w naturalny sposób i mogą pokazać innym, jak dziecko będzie wyglądać, gdy będzie kochane. Sylwia na zdjęciach była urocza, pełna słodkiej przebiegłości i czułości.
Potem było kilka miesięcy walki z rodziną, zbieranie dokumentów, nieprzespane noce, łzy. Po drodze wydarzyło się praktycznie wszystko.
Po co mi dziecko z zespołem Downa?
W wielkim sekrecie mogę powiedzieć, że w zasadzie nie potrzebowałam żadnego dziecka. Mamy dwoje starszych dzieci: mojego nastoletniego syna z pierwszego małżeństwa i córeczkę chodzącą do podstawówki. Nasze życie było uporządkowane i dobre pod każdym względem, a wizja jego popsucia była przerażająca. Jednak to, aby pozostało bez zmian nie było możliwe. Ja po prostu wiedziałam, że dzięki naszym duchowym, materialnym i zawodowym zasobom możemy przyjąć i wychować niepełnosprawne dziecko.
Udało mi się ją poznać, kiedy przyjechałam z zespołem wolontariuszy do domu dziecka dla niepełnosprawnych dzieci, w którym Sylwia mieszkała już dwa lata, po tym, jak została przeniesiona ze zwykłego sierocińca w wieku pięciu lat. W wieku siedmiu lat miała zostać przeniesiona do jeszcze bardziej odległego sierocińca z internatem. Wszyscy wiedzą, co to za miejsce i że jest przerażające.
Sylwia okazała się być niewielka, znacznie mniejsza, niż można było wywnioskować po zdjęciach. Patrzyła ukradkiem na nas, jako jedyna ze wszystkich dzieci trzymała się z daleka, garbiła się i coś gniewnie mruczała pod nosem. Wydawała się maleńką, osamotnioną staruszką. Odnosiło się także wrażenie, że wszystkie inne dzieci jakoś się przyzwyczaiły do swojego losu, znosiły godnie swoje życie, a ta mała była przerażona i zawsze zła na los.
Dwa miesiące później Sylwia znalazła się w domu. Kiedy ją zabieraliśmy, dyrektorka domu dziecka patrząc na mnie sceptycznie, mówiła o ciężkim charakterze dziewczyny, jej uporze i trudnościach w uczeniu się.
Na moje przestraszone pytanie:
– A czy Sylwia w drodze prosi chociaż o przerwę na toaletę ?
Dyrektorka odpowiedziała:
– No co Pani! To dziecko nie mówi i nie proszę nie liczyć, że kiedykolwiek się odezwie. Po co ją Pani bierze? Proszę lepiej wziąć jakieś inne, bo to dziecko nawet nie zrozumie, że zabrała je Pani do domu. Nie obchodzi jej, gdzie mieszka!
Adaptacja? Oczywiście, że była. To takie dziwne uczuci, kiedy wprowadza się kogoś do swojej rodziny. Nie rozumiesz dziecka, a dziecko Ciebie (trzeba pamiętać, że dziecko praktycznie nie mówiło), a Twoje dzieci w dodatku są zazdrosne: córka płacze, syn chodzi ponury, mąż denerwuje się drobiazgami. Sylwii też nie było łatwo, ale nie mam jej nic do zarzucenia. Teraz poznaję oznaki jej podniecenia, mogę przewidzieć, jak zachowa się w nowej sytuacji ale rozumiem, że wtedy było jej bardzo trudno i nie było dla niej jasne, co się z nią stało, kim jesteśmy i my też nie wiedzieliśmy, jak powinniśmy się zachowywać, ale mimo tego trzymała się dobrze.
Wydaje mi się, że uwierzyła nam i pokochała nas już pierwszego dnia, i od pierwszego dnia zaczęła się dobrze rozwijać.
Teraz ciężko nawet ocenić drogę, jaką Sylwia pokonała. Była na początku dzieckiem z nierozwiniętymi mięśniami, które prawie nie mogło wspinać się po schodach, biegać i skakać, a teraz jest zwinną i posągową dziewczyną, która uwielbia tańczyć, z powodzeniem występuje w cyrku, jeździ na rowerze, hulajnodze i rolkach. Czasami odczuwam ogromne zdumienie: jak to się udało? Jeszcze siedem lat temu nigdy w życiu nie jechała komunikacją miejską i nie była w sklepie, a teraz dobrze orientuje się nawet na lotnisku i sama robi zakupy. Czy to nie cud?