Mój mąż i ja jesteśmy razem od siedmiu lat i cały czas staramy się o dziecko. Leczenie i wielokrotne próby sztucznego zapłodnienia nie pomogły. Nie możemy mieć dzieci…
Zdecydowaliśmy się na adopcję, zebraliśmy dokumenty, uzyskaliśmy zgodę i stanęliśmy w kolejce. ” W jakiej kolejce?!” – pewnie powiesz – ” Sierocińce są pełne porzuconych dzieci! ” Tak, ale my naprawdę chcieliśmy zaadoptować noworodka. Od samego początku chciałam przejść przez wszystkie etapy macierzyństwa.
Tak więc jest taka kolejka, w której jest również duża ” bandyterka „. Nawet przez znajomości nie udało się nam szybciej przysposobić dziecka. Każdego dnia czekaliśmy, aż zadzwoni telefon i zostaniemy zaproszeni po porzucone dziecko.
Najlepiej by było, gdyby to była dziewczynka, ale nie zrezygnowalibyśmy również z chłopca. Wiele osób wiedziało o tym, że przygotowujemy się do zostania rodzicami, nie ukrywaliśmy naszych intencji.
Pewnego dnia, wczesnym rankiem rozległ się dzwonek do drzwi. Ledwo wstałam z łóżka, zarzuciłam szlafrok i poszłam je odtworzyć. Otworzyłam je i oniemiałam – na progu stała poszarpana torba, a w niej leżało owinięte w brudną szmatę dziecko. Na podwórku oczywiście już nikogo nie było. Złapałam torbę, zaniosłam ją do domu i obudziłam męża.
Po szybkim wyjęciu czystego prześcieradła, wyrzuciłam brudną szmatę, w którą było owinięte dziecko i znów doznałam szoku. Po pierwsze, to była dziewczyna. Po drugie, od razu wiedziałam, że dziecko dopiero co się urodziło. Dziewczynka była we krwi i śluzie, pępowina była świeża, niezdarnie odcięta… prawdopodobnie matka urodziła ją gdzieś pod krzakiem…
Sfotografowałam to wszystko, aby mieć dowody dla policji i już dalej nie zwlekałam z procedurami higienicznymi. Bałam się wziąć taki okruch w ręce, ale jak tylko mogłam, umyłam dziecko. Mąż pobiegł do całodobowej apteki po pokarm dla noworodka.
Przed przybyciem policji dziecko było już czyste i nakarmione, owinięte w świeże prześcieradło. Policja przesłuchała nas, sporządziła jakiś protokół i powiedziała, że zabierają dziecko do sierocińca.
Opierałam się, ale opcja była jedna – oddać dziecko, i samemu iść do administracji, aby poza całą kolejną postarać się o ustanowienie dla tego dziecka przynajmniej tymczasowej opieki. ” Może znajdzie się jeszcze jego pechowa matka” – powiedział jeden z policjantów. Tak też zrobiliśmy.
Kiedy tam jechaliśmy wciąż myślałam o tym, kto znający nasze plany, będąc w ciąży, mógł zaplanować coś takiego z wyprzedzeniem, kto mógłby podrzucić nam dziecko zaraz po porodzie…
To pytanie dręczyło mnie przez długi czas, gdy nagle przypomniałam sobie, że w sąsiedztwie mieszka jedna, młoda dziewczyna. Przyjechała tutaj ze wsi, aby uczyć się w technikum. Taka pulchna, już dawno jej nie widziałam… ostatni raz widziałam ją trzy miesiące temu, kiedy do jej skrzynki wrzucono list z sierocińca zaadresowany do nas… może była w ciąży, a ja tego nie zauważyłam…
Niewiele myśląc, poszłam do niej i nawet o nic nie musiałam pytać. Zobaczyła mnie i natychmiast się rozpłakała: ” Mamusia mnie zabije, wstyd na całą wieś. Ja wtedy przeczytałam ten Wasz list. ” – wyła.
Uspokoiłam ją i poprosiłam o zrzeknięcie się praw do dziecka i o adopcję ze wskazaniem, aby szybko zabrać dziewczynkę do domu. Obiecałam, że zaopiekuję się jej córką i nikt się o tym nie dowie. Dziewczyna zrobiła to, o co ją poprosiłam.
Mała Iwonka mieszka teraz u nas, jesteśmy szczęśliwi, a sąsiadka się wyprowadziła. Mówiła, że patrzenie z boku na własne dziecko jest dla niej zbyt bolesne.