Synek

– Pani Klaudio, wiozą 25 – letnią kobietę z urazem klatki piersiowej, jej stan jest krytyczny – do gabinetu wbiegła pielęgniarka Aneta – Artur powiedział, że nie uda się dowieźć.

– Przygotujcie się do operacji! – głos chirurga był spokojny.

Wstała, zarzuciła na fartuch lekką, jesienną kurtkę i lekko kulejąc ruszyła na spotkanie z karetką pogotowia.

Jesienny wiatr zrywał z drzew ostatnie liście. Pochmurne, poranne niebo zapowiadało deszcz.

” Czy stara rana dalej boli? Nawet, kiedy pada śnieg i deszcz ? ”

Przed oczami przemknęły jej obrazy wojny w Afganistanie, wybuch. Palce mimowolnie dotknęły blizny na twarzy.

Z zatrzymującej się karetki wyszedł Artur, młody lekarz i pokręcił przecząco głową:

– Nie dowieźliśmy jej.

Klaudia podeszła do noszy.

” Tak, Życia tej kobiety nie można określić jako pomyślne. Poza tym była… pijana ” .

Artur wyciągnął z samochodu bardzo małego chłopca, wziął go na ręce i powiedział:

– Był z nią.

W oczach tego dwuletniego okrucha, ubranego w brudne, przewiewne ubrania można było odnaleźć coś w rodzaju zrezygnowania. Lekarka podeszła bardzo blisko i nagle w oczach dziecka błysnęła radość:

– Mama! – krzyknął i przytulił Klaudię.

Jakieś nieznane uczucie sprawiło, że serce zaczęło jej mocniej bić. Wzięła go w ramiona, przycisnęła do piersi. Dziecko szturchnęło ustami jej policzek i owinęło rączkami szyję. Klaudia czuła, że dziecko jest zimne i zapominając o wszystkim, rzuciła się do swojego gabinetu.

 

***

Nalała ciepłej, słodkiej herbaty. Dziecko zaczęło pić, oblewając się. Klaudia otworzyła lodówkę, jest w niej dużo jedzenia, musiała mieć coś na nocne dyżury, które miała często. Nie miała jednak pojęcia, co dać dziecku. Wzięła kawałek miękkiej bułki, zanurzyła w śmietanie. Dziecko chciwie złapało ten przysmak.

Położyła go na kanapie, podgrzała mleko. Dziecko trochę go upiło i kładąc głowę na kolanach, zasnęło.

 

***

– Pani Klaudio – do gabinetu weszła Aneta – To z policji… i z domu dziecka.

– Niech wejdą!

– Dzień dobry! – przywitał się policjant i od razu się przedstawił – Porucznik Andrzej Jarecki.

– Jestem Julia Małachowska, inspektor ds. nieletnich – przedstawiła się kobieta i natychmiast dodała – W sprawie chłopca.

– Wiadomo, jak się nazywa? – zapytała Klaudia.

– Tak – policjant zajrzał do teczki – Bogdan Gusiewicz. 

– Co o nim jeszcze wiadomo?

Młody porucznik spojrzał zdziwiony na lekarkę, ale dalej czytał:

– Nigdzie nie jest zameldowany, jego matka, Eliza Gusiewicz, także nigdzie nie jest zameldowana, nie pracuje… – ale natychmiast się poprawił – Nie pracowała. Nie ma ojca. Przez ostatni miesiąc mieszkali u przyjaciółki, ale dwa dni temu wyrzuciła ich. Chłopiec nie ma żadnych bliskich krewnych.

– Co się wydarzyło?

– Pijana przechodziła przez jezdnię, nie trzymała nawet dziecka za rękę.

– Co się teraz stanie z chłopcem? – w głosie Klaudii słychać było smutek zmieszany z litością i czułością.

– Zostanie wysłany do domu dziecka – Julia Małachowska nagle się uśmiechnęła. – Dziecko jest trochę nerwowe, ciągle płacze, matka, nie dbała o niego. W Pani ramionach śpi spokojnie, jakby poczuło prawdziwą matkę.

Klaudia wstrzymała oddech, do jej oczu naszły łzy. Przed oczami znów błysnęła eksplozja, po której już nigdy nie zostanie mamą, a nawet i czyjąś żoną.

– Pani Klaudio… – porucznik na początku zawahał się, ale jednak dokończył swoją myśl – Ma Pani odcień włosów i fryzurę bardzo podobną do włosów jego matki. Widać, że dziecko instynktownie zwróciło się ku Pani i po raz pierwszy w życiu poczuło się bezpiecznie.

– Bardzo proszę o pomoc w przeniesieniu go do samochodu – zwróciła się z prośbą Julia Małachowska – On śpi tak mocno.

Klaudia przycisnęła dziecko do piersi i delikatnie przeniosła je do samochodzie, którym przyjechali przedstawiciele władz.

 

***

Wróciła do gabinetu. Jej zastępczyni już przyszła i przebrała się:

– Klaudia, co się stało? Niewyraźnie wyglądasz.

– Cześć, Joasiu! Wszystko w porządku!

 

***

Weszła do mieszkania, w którym mieszkała razem z matką. Było to ogromne, czteropokojowe mieszkanie z wysokiej klasy remontem, wyposażone w nowoczesne meble.

– Cześć, mamo! – próbowała nadać swojemu głosowi wesoły ton.

– Córko, co się stało? – matczynego serce nie da się oszukać.

Klaudia chwyciła się za głowę, wbiegła do swojego pokoju i upadła na łóżko. Za nią pobiegła matka. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz widziała córkę płaczącą. Nie płakała nawet wtedy, kiedy wróciła z Afganistanu i lekarze stawiali jedna po drugiej rozczarowujące diagnozy. Teraz spojrzała zmieszana na drżące ramiona swojej dorosłej córki. Usiadła obok na łóżku:

– Co się stało, córko?

– Dziś przywieźli kobietę po wypadku, nie zdążyli jej nawet dowieźć. Nie była trzeźwa, przechodziła przez ulicę. Wraz z nią był chłopiec, bardzo mały – z oczu Klaudii znów popłynęły łzy, schowała się w ramieniu matki – Nagle mnie przytulił i krzyknął: mama!

Córka po prostu dusiła się łzami, a matka gładziła córkę po włosach, nie wiedząc, co powiedzieć. Nagle z piersi starszej kobiety wyrwały się te słowa:

– Klaudia, weźmy tego chłopca do siebie. Będziesz miała syna, a ja wnuka – Córka dynamicznie podniosła głowę – Oboje mamy dobre pensje, przecież dobrze zarabiasz.

Klaudia rzuciła się do komputera, zaczęła uważnie czytać przepisy. Po zrozumieniu wszystkiego rzuciła do matki:

– Potrzebnych jest wiele referencji i dokumentów, niektóre ważne kilka tygodni, inne aż do roku, zaraz zacznę zbierać…

– Teraz zjesz śniadanie, trochę odpoczniesz – przerwała jej matka – Ja się tym zajmę. Chodźmy do kuchni!

 

***

Harmonogram pracy: Dzień – noc – dzień – dzień wolny, z jednej strony ciężki, ale z drugiej dwa wolne dni. Wiele rzeczy można wtedy zrobić.

Najpierw dowiedziały się, gdzie jest teraz Bogdan. Kobiety przyszły do dyrektorki domu dziecka:

– Dzień Dobry! Co Panie do mnie sprowadza – zapytała dyrektorka.

– Dziś rano przybył do tej placówki chłopiec, Bogdan Gusiewicz. Chciałabym go adoptować.

– Przepraszam, a kim on dla Pań jest?

– Nikim bliskim.

– Skąd o nim Panie wiedzą?

– Pracuję w szpitalu, jako chirurg na oddziale intensywnej terapii. Dziś rano przywieźli do nas zmarłą kobietę i Bogdana.

– Jak się Pani nazywa? – zapytała nagle dyrektorka

– Klaudia Lwowska.

– Pani Klaudio Lwowska, nie mam nic przeciwko. Co więcej, zawsze cieszę się, gdy dzieci znajdują rodziców. Jednak musi pani zebrać wiele referencji. Potem będzie sąd, który zadecyduje o możliwości adopcji dziecka – wtedy niespodziewanie zapytała – Jest Pani mężatką?

– Nie – Klaudia spuściła głowę.

– To duży minus. Ponadto bierze się pod uwagę dobre samopoczucie, zdrowie.

– Rozumiem.

– Pani Klaudio Lwowska, proszę zebrać dokumenty i je przynieść.

– Dobrze. Możemy się spotkać z Bogdanem?

– Proszę! – wstała od stołu – Na razie próbujemy go zaaklimatyzować z innymi dziećmi.

 

***

Na sali kilkanaście dzieci bawiło się zabawkami, obok były opiekunki. Dzieci miały czyste ubrania, ale wszystkie były nieszczęśliwe. Bogdana poznała od razu. Siedział na podłodze i patrzył gdzieś przez okno. Odwrócił się, długo patrzył na tych, którzy przyszli i nagle stanął na nogi.

– Mama!

Pobiegł do niej niezdarnie z szeroko rozstawionymi rękami.

– Synku! – wyrwało się z piersi Klaudii.

Rzuciła się mu na spotkanie, złapała go, przycisnęła do siebie, jakby obawiała się, że ktoś go jej zabierze.

 

***

W ciągu dwóch dni Klaudia z matką zdążyła zebrać wszystkie dokumenty. Zbieranie zaświadczeń zdrowotnych oczywiście nie było trudne.

Zebrane dokumenty złożyła w domu dziecka. Tam powiedziano jej, że w ciągu miesiąca je przeanalizują, sprawdzą stan zdrowia dziecka oraz zbadają warunki mieszkaniowe wnioskodawcy.

Następnie Klaudia poszła podpisać oświadczenia do sądu. Dowiedizała się, że najpierw otrzyma odpowiedź z domu dziecka, a później dopiero z sądu.

 

***

Minął tydzień. Sprawa adopcji nigdy by nie ruszyła z martwego punktu, gdyby jeden z lekarzy w jej pracy podczas picia herbaty nie zaczął o tym rozmawiać:

– Klaudia, jak sprawy z Bogdanem? – cały szpital już o tym wiedział.

– Straszna biurokracja – Klaudia westchnęła ciężko – A jeśli nie pozwolą mi go adoptować?

– Klaudia, a pamiętasz, jak kilka lat temu uratowałaś Witkiewicza i jego żonę, kiedy mieli wypadek? Obecnie jest adwokatem w sądzie rodzinnym.

– Pewnie już o mnie zapomniał.

– Przypomnij mu o sobie.

 

***

Dopiero wieczorem pod koniec dnia Klaudia postanowiła zadzwonić do sędziego.

– Kancelaria Henryka Witkiewicza, słucham – w słuchawce rozległ się beznamiętny głos.

– Mogę rozmawiać z panem Henrykiem Witkiewiczem?

– Jak się Pani nazywa?

– Lwowska Klaudia

– W jakiej sprawie?

– Osobistej.

– Zapisuję zatem na dwudziestego siódmego listopada.

– To za miesiąc? Nie można wcześniej?

– Pan Henryk Witkiewicz ma wszystkie dni zaplanowane na miesiąc wcześniej.

W tym momencie Klaudia usłyszała w słuchawce niezadowolony, męski głos skierowany do sekretarki:

– Kto to.

– Jakaś Klaudia Lwow…

W słuchawce dało się wtedy usłyszeć głośny krzyk:

– Klaudia, Klaudusia, nie rozłączaj się!

– Henryk, pamiętasz mnie?

– Jak mógłbym zapomnieć?!

– Henryku…

– Klaudia, pracujesz ciągle w tym samym szpitalu?

– Tak.

– Masz pewnie teraz zmianę, kiedy się kończy?

– Za pół godziny.

– Zaraz przyjadę.

 

***

Czekał na nią przed swoim samochodem. Rzucił się jej na spotkanie:

– Klaudia, przepraszam! Nie ma dla mnie usprawiedliwienia. Wsiadaj, jedziemy!

– Dokąd?

– Do mojego domu. Żona mnie zwyzywała od najgorszych i kazała natychmiast Cię przywieżć.

Wsadził Klaudię do samochodu i dopiero gdy samochód ruszył, zapytał:

– Klaudia, masz jakieś problemy?

– Chcę adoptować chłopca – poczuła się nieswojo, jakby narzekała, ale mimo to kontynuowała – Jakoś to wszystko opornie idzie i sąd jeszcze…

– och, jeszcze i sąd? – z jakiegoś powodu Henryk Witkiewicz się roześmiał.

 

***

Jego żona przywitała ich przy otwartej bramie. Przytuliła Klaudię i powiedziała:

– Wybacz nam! Ty tego durnia – skinęła głową na męża – można powiedzieć, że z tamtego świata wyciągnęłaś. Zszyłaś go tak, że prawie nie było blizn, a my nawet Ci nie podziękowaliśmy.

 

***

Po małej, ale bogatej uczcie, Renata Witkiewicz w końcu zapytała:

– Klaudia, a jaki masz problem?

– Chcę adoptować chłopca, ale wszystkie dokumenty są już tydzień trzymane w domu dziecka…

Klaudia zaczęła opowiadać o zmarłej kobiecie, o Bogdanie. Kiedy skończyła historię, gospodyni otarła łzy z oczu i stanowczo obiecała:

– Zaraz to rozwiążemy.

Wyjęła telefon, wybrała numer:

– Cześć, Stasiu!

– O cześć, Reniu!

– Stasiu, dzwonię do Ciebie w jednej sprawie.

– Słucham!

– Masz dokumenty Klaudii Lwowskiej, która chce adoptować chłopca. Mogłabyś mi je jutro rano przynieść ?

– Oczywiście Renatko, zrobię, co zechcesz!

– Dziękuję, Stasiu!

– To wszystko, Klaudio! – kobieta uśmiechnęła się, wyłączając telefon.

– Ale jeszcze sąd… – wtrąciła Klaudia.

-Właściwie to – roześmiała się Renata – Obecnie zajmuję najwyższe stanowisko w naszym sądzie, a jutro Twoje dokumenty z domu dziecka przyjdą do mnie. Teraz Ty i ja, tutaj, wypełnimy kilka formularzy, a jutro wszystko załatwię zgodnie z zasadami. Pojutrze zabierzesz swojego Bogdana do domu.

– Dziękuję!

– Daj Spokój, Klaudio! Będę Ci dłużna przez całe życie.

 

***

– Mamo!

– Już wszystko, synku! Jedziemy do domu!

– Baba, baba…

– Baba na Ciebie czeka – Klaudia zaczęła ubierać dziecko w nowe ubranka – Czeka na Ciebie z dużą ilością smacznych rzeczy.

– Mamo! – przytulił się i pocałował ją gdzieś w szyję.

– No to idziemy! – Klaudia zwróciła się do stojącej obok dyrektorki domu dziecka.

– Życzę Wam szczęścia w życiu! – uśmiechnęła się.

 

***

Babcia radośnie rozpostarła ręce:

– Wnuczku, mój kochany! Teraz Cię rozbiorę!

– Baba!

– Co Ty, tylko dwa słowa i mówisz? – narzekała starsza kobieta, rozbierając wnuka – Cóż, nie ma co, nie bez powodu pracowałam w szkole przez czterdzieści lat. Nauczysz się ode mnie mówić i będziesz doskonałym uczniem. Chodźmy zjeść!

 

Oceń artykuł
Twoja Strona
Synek