Żanety nie lubili w wiosce, ponieważ sama nie żałowała ludzi. „ Nie żałowała ” to było najbardziej nieszkodliwe, co można by powiedzieć. Nie lubiła po prostu ludzi, a można nawet powiedzieć, że ich nienawidziła – wszyscy mieszkańcy wioski byli w tym temacie jednomyślni.
Była zdrową kobietą. Jeśli chodzi o wygląd, to była szeroka na w barkach oraz biodrach, a do tego wysoka – wielu mężczyzn we wsi musiało zadzierać głowę do góry, gdy zdarzało im się z nią rozmawiać. Rozmawiali z nią w rzeczywistości rzadko, ponieważ zdarzało się, że nawet na powitanie nie odpowiedziała. Czasami tylko burknęła coś w odpowiedzi, nawet nie podnosząc oczu na rozmówcę, a raczej go nie spuszczając, ze względu na swój wysoki wzrost.
Mieszkała w samym centrum wsi, w dużym, starym domu, który (niektórzy o tym pamiętali) zbudował jeszcze jej ojciec. Dom był ogrodzony wysokim, drewnianym płotem, za który niewielu odważyło się zajrzeć, ponieważ staruszka była z tego niezadowolona.
Pewnego letniego wieczoru podpici chłopcy, przechodząc obok domu, wspięli się na płot. Z ciekawości chcieli tylko zajrzeć i zobaczyć, jak mieszka sobie ta staruszka. Kiedy zobaczyła to przez okno i wyszła na próg z myśliwską strzelbą ( którą też odziedziczyła po ojcu ), bez słowa palnęła im nad głowami. To było wszystko – już nigdy więcej młodzi nie niepokoili kobiety.
Staruszka prowadziła też spore gospodarstwo rolne. Hodowała kury i kaczki, miała też króliki i kozę. Skąd miała siły samej zajmować się zwierzętami i czy było jej to potrzebne? W końcu otrzymywała emeryturę, z której bez problemu mogłaby się utrzymać. Chciwość najwyraźniej nie pozwalała staruszce na odpoczynek. Drób i króliki zabijała, a mięso sprzedawała na rynek miasta. W jeden dzień potrafiła zarobić kupę pieniędzy, którą wkładała za pazuchę i wracała tak do domu. Z mleka koziego robiła według własnego przepisu również domowy ser, który także chętnie sprzedawała. Cena była wysoka, ale kobieta miała w swoim mieście klientelę, która chętnie u niej kupowała, ponieważ staruszka nikogo nie oszukiwała: drób był zawsze czysty i świeży, króliki tłuste, a jajka duże jak pięści.
Kiedy gdzieś we wsi rozmawiano o kobiecie, starzy ludzie wspominali, że zawsze była taka ponura i skryta. Jej matka umarła wcześnie – kiedy Żaneta nie potrafiła jeszcze nawet chodzić. Żyła tylko z ojcem, równie potężnym, ponurym i nietowarzyskim człowiekiem. Po kilku latach przywiózł z jakiejś odległej wsi nową żonę, ale miesiąc później ludzie widzieli, jak z walizką opuściła dom i pojechała na dworzec. Żaneta z ojcem znów pozostali sami.
Po kilku latach, kiedy Żaneta była już panną na wydaniu, ojciec pewnego dnia jak zawszewyjechał do miasta, aby sprzedać to, co wyprodukowali w swoim małym gospodarstwie. Zniknął na zawsze, pozostawiając dziewczynę samą, a nikt nie wiedział, co się z nim stało. Nie to, że go zabili, a raczej poszedł w ślad za swoją drugą żona, która uciekła od nich z powodu Żanety – tak mówili w wiosce. W każdym razie dziewczyna została sama, tym razem już na zawsze. Nigdy nie wyszła za mąż i było to zrozumiałe ! Kto zaryzykuje życie z takim ponurym człowiekiem.
Tak żyła na wsi przez długie lata. Starsi ludzie mieszkający w sąsiedztwie umierali, a w ich miejsce pojawiały się nowe pokolenia. Staruszkę Żanetę omijał czas – nie pojawiała się u niej nawet siwizna. Chociaż, kto to mógł wiedzieć, skoro jej głowa o każdej porze roku była owinięta szalem, spod którego wystawał tylko monumentalny podbródek, duży, orli nos i grube brwi. Jej brwi zawsze były czarne.
Kiedy pewnej zimy u jej sąsiadów Przybysiewiczów w środku nocy wybuchł pożar, staruszka Żaneta po cichu przyszła do nich na podwórko ze swoim wiadrem i wraz z właścicielami, jeszcze przed przybyciem straży pożarnej, ugasiła pożar. Dzięki temu chata praktycznie się nie spaliła i szybko można było naprawić powstałe szkody.
Gdy staruszka zmarła, a następnie pochowali ją niedaleko rynku, na którym handlowała, na pogrzeb przyjechała dyrektorka domu dziecka Kalina Orłowicz. Towarzyszyły jej trzy nauczycielki i dziesięcioro dzieci, które są wychowankami sierocińca.
Wieśniacy całym tłumem przybyli pod dom staruszki, chociaż bardziej zrobili to z ciekawości niż ze współczucia. Widok ich powalił: zobaczyli, że na podwórku panuje wzorcowy porządek. Kurnik, klatki dla królików i stodoła wyglądały jak w kronikach filmowych, w których pokazywano niegdyś zagraniczne, idealne gospodarstwa.
Kiedy weszli do domu, porządek również był nieskazitelny, w środku było jedynie bardzo pusto. Stół, krzesło w pobliżu, żelazne łóżko, pusta szafka, w której znajdował się jeden, szczerbaty talerz, wewnątrz którego leżała łyżka i nóż, oraz ceramiczny kubek z uszczerbionym uchwytem. Wzdłuż okna stała prosta, ciasna ławka, na której były ślady wskazujące na to, że kiedyś na niej wiele się siedziało. Na piecu leżała porządnie poskładana odzież. W domu nie było niczego więcej.
Na stole leżała koperta, na której można było rozpoznać pismo staruszki:
„ Dla Kaliny Orłowicz od Żanety Przyjemskiej „.
Dyrektorka domu dziecka stała w tłumie ludzi. Wzięła kopertę do ręki, otworzyła ją i przeczytała to, co było napisane na kartce wyrwanej z zeszytu szkolnego.
Dyrektorka sierocińca powiedziała także, że od dwudziestu lat co miesiąc, staruszka przysyłała pieniądze na dzieci. Były to niemałe kwoty pieniędzy, które mogłyby się jej przydać także na swoje utrzymanie.
W notatce pozostawionej dla niej przez staruszkę było napisane:
” Dom wraz z całą jego zawartością oraz gospodarstwo rolne przekazuję na dom dziecka numer 3… ” .
Poniżej widniał dopisek:
” Dzieci nie są niczemu winne ” .