Trzydzieści lat temu ciotka Wanda nie wróciła ze szkoły sama – niosła małego chłopca, delikatnie zawiniętego w potargany kocyk. Rodzice ciotki wiedli wzorowe życie pod względem moralnym, ich dzieci były wychowywane w surowości, więc nie zastanawiali się długo nad problemem: wczesnym rankiem, tuż przed świtem, ojciec zabrał ciotkę na drugą stronę Wisły razem z nieszczęsnym dzieckiem. Nikt jej więcej nie widział, tylko najstarsza z pięciu córek, która na starość uparcie opowiadała, że Wanda została w wiosce za rzeką, ale nikt nie chciał jej wierzyć, uznając ją za zniedołężniałą. Był rok 1955.
Delikatny nurt rzeki łagodnie zmiótł Wandę w dół. Zastanawiałam się, czy ciotka naprawdę przeżyła. Do tej wioski była długa droga, przez las, a w nim były wilki – dziewczyna wiedziała o tym z pierwszej ręki, bo często słyszała ich długie wycie wieczorami. Woda była zimna, Wanda też była zimna i łaskotał ją brzuch, dziecku też musi być zimno. Musiała się zdecydować, po co męczyć siebie i dziecko?
Wskoczyła do wody – straszne, mroczne. Wardzie zaczęło dzwonić w uszach, serce zaczęło bić szybciej i wydawało się, że z czarnej głębi wyłoni się oślizgła łapa, która złapie ją za nogę i pociągnie na samo dno. Do diabła. Drżąc ze strachu i rozsądnie myśląc, że zawsze ma czas, aby się utopić, rzeka, mimo wszystko, niedaleko, Wanda popłynęła.
Tam, w dolinie, nad jej wioską, koguty piały na całe gardło. Jej rodzice, oczywiście, jeszcze spali. Wanda była pewna, że łatwiej będzie im raz pogodzić się z jej stratą, niż przez całe życie wstydzić się córki z nieślubnym dzieckiem. Nigdy nie wyszłaby za tego zdrajcę i poplecznika Rafała, a on z pewnością nie palił się do tego pomysłu, co obrażało Wandę bardziej niż cokolwiek innego. Jaka była jego nieostrożna uwaga po swataniu, kiedy przechodził z jej rodzicami obok jej okna?
– A jeśli to nie było moje dziecko, tato?
Rozległ się huk, gdy jej ojciec zręcznie uderzył syna w twarz. Wanda miała ochotę wybiec i wydrapać oczy temu bezwstydnemu łajdakowi, ale czy powinna? On już szeptał o miłości do innej.
Dziewczyna odwróciła się od swojej rodzinnej wioski i stanowczo popłynęła na przeciwległy brzeg.
– Witajcie, dobrzy ludzie! Chciałabym zadać Wam pytanie.
Dwie kobiety z torbami zostały zmuszone do przerwania szczegółowych plotek i zwrócenia uwagi na Wandę. Lekkie zmieszanie na ich twarzach zmieniło się w zdumienie: nie dość, że dziewczyna nie była stąd, to jeszcze z długim mokrym warkoczem i boso.
– Witaj, słuchamy Cię – oprzytomniała jedna z nich, ta chuda.
– Czy w Waszej wsi mieszka niejaka Teresa, ona ma około pięćdziesięciu lat.
Panie trzepotały spalonymi słońcem rzęsami.
– Kochanie, mamy siedem takich! Przynajmniej powiedz jej nazwisko!
– Cóż – powiedziała Wanda, strącając z nogi drobne kamienie – w panieństwie była Kalinowską, ale teraz nie wiem. Przeprowadziła się tu w młodości.
Kobiety uniosły brwi i zaczęły rozmawiać o wszystkich Teresach jakie znały, choć wszystkie były tubylcami.
– A może to żona Henryka, co? Pamiętasz, że ożenił się z nią, gdy owdowiał?
– To ten, który miał syna Adama, samotnika?
– Cóż, tak.
– Ach – chuda kobieta zakryła usta ręką z poczuciem winy i spojrzała na Wandę z oczywistym lub udawanym przerażeniem.
Panie objaśniły dziewczynie drogę, na koniec poklepały ją sympatycznie po ręce: Trzymaj się, dziewczyno.
Dom cioci Teresy stał na skraju wsi. Nie był bogaty, ale bardzo zadbany, świeżo pomalowany, z pięknymi rzeźbami, a ogród od frontu rzucał się w oczy – śnieżnobiały, deska po desce. Obok bramy była doskonale wyrzeźbiona ławeczka. Ścieżki, trawa – wszystko wskazywało na dbałość i czystość właściciela.
Wanda nie musiała długo wołać, ciocia wyszła od razu. „Jak ona i mama są do siebie podobne!” – pomyślała dziewczyna. Kobieta była ubrana tak, jakby szła do pracy. Była dobrze zbudowaną, z lekką nadwagą blondynką o pochmurnej, nieciekawej twarzy. Malowała się na niej pewna nieufność wobec świata, a może to tylko ukryta pretensja do losu, która z czasem osadziła się w zmarszczkach pod jej oczami.
– Dzień dobry, ciociu Tereso – powiedziała Wanda i uśmiechnęła się.
Kobieta wyglądała nieufnie.
– Dzień dobry… Czy my się znamy?
– Nie. Jestem Twoją siostrzenicą, córką Twojej siostry.
Ciotka wyglądała na głęboko wstrząśniętą. Stało się coś niewyobrażalnego…
– Co się stało?
– Ja, no wiesz… Ja tylko… – Wanda zaczęła łapać powietrze, prawie się rozpłakała. Opowiedziała nieskładnie co ją spotkało.
Napięcie wzrosło do granic możliwości i Wanda zalała się łzami na ramieniu zupełnie obcej osoby. Ciotka pośpiesznie wprowadziła ją do domu. Bose stopy siostrzenicy, poparzone pokrzywami, od razu przykuły jej uwagę.
Wzięła łyk wody i trochę się uspokoiła, a później spokojnie opowiedziała ciotce swoją historię: i o nieziemskiej miłości, i o pierwszych oznakach ciąży, i o naleganiach rodziców ze ślubem, i o chłopaku, i o studiach, których teraz nie zobaczy…
– Czułam, że powinnaś mnie rozumieć lepiej niż ktokolwiek inny. Kiedy płynęłam w dół rzeki, zdecydowałam, że jeśli Ty nie możesz mi pomóc, to tylko rzeka może. Nie wracam do domu. Nie chcą mnie takiej, zepsutej. I nikt nie chce mojego dziecka, oprócz mnie.
Ciotka patrzyła na Wandę współczująco i smutno, głaszcząc jej miękką, delikatną w dotyku dłoń. Za oknem był czysty, jasny letni poranek – dokładnie taki sam jak w dniu, w którym wróciła do domu z dzieckiem na rękach.
– Powiem Ci coś, kochanie. No, nie płacz, nie płacz, ciii, wszystko będzie dobrze.
Ścisnęła zachęcająco dłoń Wandy.
– Nie wyrzucę Cię, wiem, jak to jest. Masz szczęście, znajdziesz u mnie schronienie. Ale to nie będzie dla Ciebie łatwe. Ludzie tutaj są staroświeccy, wiejscy. Zaczną Cię wytykać palcami.
Ciocia chwilę milczała i kontynuowała:
– Wyjdź za mąż za mojego syna Adama. Nie bój się! To tylko dla odwrócenia uwagi. Będzie Ci łatwiej, uwierz mi! Adam nie tknie Cię palcem, obiecuję. A potem dzieciak dorośnie i zobaczymy… Może przeprowadzisz się do miasta, weźmiesz rozwód i zaczniesz normalne życie.
– Ale ja go w ogóle nie znam…
Wandzie głośno burczało w brzuchu.
– Jesteś głodna, na litość boską! – pospiesznie nakarmiła dziewczynę śniadaniem. Teraz odpocznij, wyśpij się, a Adama poznasz na obiedzie, przyjedzie około południa – dodała niepewnie ciotka.
– Dobrze.
– Aha, i jeszcze jedna rzecz. Lepiej powiedz rodzicom, że żyjesz, zanim urządzą Ci pogrzeb. Pójdę później do urzędu i zadzwonię do Waszej wsi, żeby im powiedzieć. Cóż, ja idę do pracy, a Ty połóż się tam i prześpij się. A Adam przyjdzie, nie bój się go, nie słuchaj plotek – nie skrzywdziłby nawet muchy.
Kot wskoczył na kanapę i zamiauczał. Spała słodko do pory obiadowej. Białe światło i ciepło wypełniły czysty salon w domu jej ciotki. Wanda usłyszała skrzypienie deski podłogowej, otworzyła leniwie oczy i usiadła zaskoczona: dobrze zbudowany, wysoki mężczyzna przyglądał się jej z zainteresowaniem. Miał bliznę, która przecinała jego twarz, wykrzywiając potwornie nos i głęboko zapadając się w skórę.
Zapraszamy do obejrzenia filmu