Mam córkę. Jest mała, nastoletnia. Jest wysoka, ma prawie 1,70m, ale twarz wskazuje, że jest jeszcze dzieckiem. Skończyła właśnie trzynaście lat. Moja córka nie jest dobra z matematyki, więc chodzi do naszej dobrej przyjaciółki po drugiej stronie miasta, aby się uczyć. Tym razem nauczycielka zadzwoniła i poprosiła córkę, aby przyszła później, około szóstej wieczorem. Ja, oczywiście, zgodziłam się. Mimo, że jest teraz zima, wcześnie robi się ciemno, to autobus zatrzymuje się tuż przy domu mojej córki. Córka poszła. Oprócz karty miała przy sobie 50 złotych – na wypadek, gdyby karta nie zadziałała. Córka uczyła się i o ósmej wieczorem przysłała mi SMS-a: „Wsiadam do autobusu, jadę do domu”. Nie martwiłam się. Przejazd autobusem od nauczycielki do naszego domu trwa około godziny. Z grubsza oszacowałam czas przybycia córki i poszłam przygotować obiad.
O 21.00 córka się nie pojawiła. Odczekałam dziesięć minut i zadzwoniłam pod jej numer.
Abonent jest chwilowo niedostępny – odpowiedział metaliczny głos kobiety. Byłam zaniepokojona, ale nieszczególnie zmartwiona. Są miejsca w mieście, gdzie połączenie jest złe. Po dziesięciu minutach zadzwoniłam do niej ponownie. Abonent jest chwilowo niedostępny lub poza zasięgiem sieci – uspokajał mnie kobiecy głos.
Zmartwiłam się. Było już prawie wpół do dziesiątej wieczorem. Za oknem panowała nieprzenikniona ciemność. Zadzwoniłam do znajomej, która pracowała z moją córką.
– Cześć, kiedy wyszła moja córka? – zapytałam.
– Wcześnie, nie minęła jeszcze ósma… Dlaczego, jeszcze nie przyjechała? – w głosie mojej przyjaciółki zabrzmiał niepokój.
– Nie mam pojęcia. O ósmej napisała do mnie SMS-a, że jest w autobusie. Od tamtej pory nie ma jej. To blisko naszego domu, na pewno już by tu była. Telefon nie odpowiada. Pójdę na zewnątrz, poszukam jej – powiedziałam.
– Zadzwoń do mnie, martwię się – powiedziała przyjaciółka.
Byłam w kropce. Gdzie się podziała moja córka? Byłam sama, mój mąż był w podróży służbowej w innym mieście. Wyszłam z domu, dotarłam do przystanku autobusowego, weszłam do sklepu, który był w pobliżu. Wszystko było ciche i spokojne, a mojej córki nigdzie nie było. Moja panika narastała. Była już prawie dziesiąta wieczorem. Szłam jak szalona wzdłuż drogi przy przystanku, gorączkowo wybierając numer córki. Telefon zabrzęczał i wyłączył się. Tak, zapomniałam go naładować… Spieszyłam się do domu. Na wypadek, gdyby córka zadzwoniła, a ja byłabym poza zasięgiem… Pobiegłam do domu i pomodliłam się do Boga… Przypomniałam sobie wszystkie modlitwy, nawet te, których nie znałam. Tylko niech mojej córce nic się nie stanie – powtarzałam. Niech spotka w autobusie koleżankę, niech z nią porozmawia… Wiedziałam, że moja córka nigdy by tego nie zrobiła, ale wymyśliłam wszystkie powody, jakie przyszły mi do głowy, żeby nie myśleć o tym, co mogło się z nią stać.
Postanowiłam, że jeśli jeszcze raz zadzwonię do córki, a ona nie odbierze, to pójdę na policję. Przed drzwiami stała taksówka, z której wysiadła moja córka. Podbiegłam do niej, a moja córka na mój widok zalała się łzami.
– Co się stało, dlaczego przyjechałaś taksówką, skąd przyjechałaś, spójrz na zegarek, gdzie byłaś? Moja córka płakała.
Po wejściu do mieszkania i napiciu się wody, trochę się uspokoiła i opowiedziała mi o swoich przygodach.
Wsiadła jak zwykle do autobusu, zapłaciła za bilet, założyła słuchawki i zamknęła oczy.
– Siedziałam i słuchałam muzyki. To była czterdziestominutowa jazda do domu, więc się odprężyłam. W autobusie nie było zbyt wielu ludzi. Był to mój przedostatni przystanek, więc nie martwiłam się zbytnio. Może nawet się zdrzemnęłam. Obudziłam się, otworzyłam oczy. Było ciemno, w autobusie nie było pasażerów, ale autobus wciąż gdzieś jechał. Za oknem był las, nie było domów. Wtedy zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak. Po kolejnych pięciu minutach siedzenia uświadomiłam sobie, że muszę zapytać kierowcę, dokąd jedziemy. Kierowca wyglądał, jakby zobaczył ducha.
– A Ty (brzydki język), skąd się tu wzięłaś? Dlaczego nie wysiadłaś na przystanku przy basenie? Czy nie mówiłem, że to ostatni przystanek, że autobus jedzie do Zajezdni? A na autobusie jest napis…
– Musiałam zasnąć…a mam słuchawki na uszach…. i nie widziałam znaku, mam słaby wzrok.
Kierowca długo przeklinał, mówiąc, że już wyjechał z miasta i powiedział, że podrzuci ją na najbliższy przystanek. Zajezdnia, której autobusy obsługują nasze miasto, znajduje się w innym mieście. Jeśli weźmiemy pod uwagę przystanek, na którym kierowca wysadził pasażerów i końcowy przystanek jego przyjazdu… to jest to około godzina i trzydzieści. Podrzucił moją córkę w nocy na autostradzie między miastami. Autostrada otoczona jest lasami, zasięg telefoniczny tam jest słaby.
– Mamo, stałam na przystanku autobusowym, było ciemno, nie ma tam świateł… Nic nie widziałam. A telefon milczał, dzwoniłam do Ciebie, ale nie było nawet sygnału… Tak się bałam… – szlochała moja córka, opowiadając mi o horrorze, jaki przeżyła.
– Mijały mnie samochody, ale bałam się prosić o pomoc, mówiłaś bym tego nie robiła. Bałam się też iść sama, bo było ciemno. I wtedy na przystanku pojawił się mężczyzna, a ja się rozpłakałam. Zapytał, dlaczego płaczę. Odpowiedziałem, że kierowca autobusu mnie podrzucił i nie wiem, co robić. Zapytał mnie, gdzie mieszkam, a ja mu powiedziałem, że w moim mieście. Zapytał mnie, czy mam jakieś pieniądze. Powiedziałem, że mam legitymację szkolną i pięćdziesiąt złotych. Nucił.
– Co zrobisz, jak wrócisz do domu? – zapytał.
– Nie wiem, nie mam zasięgu w telefonie, nie mogę nawet zadzwonić do mamy – szlochałam.
– Dobra, zostań tu i nigdzie się nie ruszaj. Postaram się wezwać taksówkę – powiedział mężczyzna.
– Poszedł gdzieś, chyba szukać sygnału. Po dziesięciu minutach wrócił.
– Zadzwoniłem dla Ciebie po taksówkę. Za pół godziny przyjedzie samochód. Poczekam z Tobą.
– Obok nas podjechał samochód. Mężczyzna podszedł do kierowcy i rozmawiał z nim o czymś. W samochodzie siedziała grupa ludzi. Trzydzieści minut później przyjechała taksówka. Mężczyzna porozmawiał z kierowcą, zapytał o mój adres i zapłacił mu pieniądze. W ten sposób wróciłam do domu.
Słuchałam mojej córki i nie rozumiałam. Jak kierowca mógł porzucić dziecko (ma trzynaście lat, ale to wciąż dziecko i to widać) na autostradzie, daleko za miastem, nie zadając sobie trudu, by sprawdzić, czy ma pieniądze, czy ma telefon, jak dojedzie. Może technicznie rzecz biorąc ma rację. Tak, nie wysiadła na przystanku na czas, to była jej wina, ale kierowca, to przecież też człowiek, prawda? On musi mieć dzieci… Jak może wyprosić dziecko z autobusu i spokojnie odjechać? Na autostradzie, poza miastem, w nocy… Gdyby nie ten człowiek, nie wiem, jak moja córka dotarłaby do domu.
Dziękuję Ci, nieznajomy, że nie pozostajesz obojętny i wyciągasz pomocną dłoń. Będę się modliła do Boga o zdrowie dla Ciebie i Twoich bliskich.