Zgadzam się, że współczesny ruch mężczyzn ma wiele do zrobienia.
Niech się upominają o prawa ojców, bo dziecko z tego powodu będzie miało lepiej, jeśli ojciec będzie uczestniczył w zmienianiu pieluch, praniu śpioszków oraz w czytaniu tej samej bajki sto pięćdziesiąty raz z rzędu.
Nie jestem przeciwna równemu wiekowi emerytalnemu – znowu, tak długo, jak mężczyzna jest równie mocno zaangażowany w gospodarstwo domowe i pilnuje wnuków, tak długo będzie dobrze dla dzieci.
Ale jest coś, czego nie mogę zrozumieć.
Mianowicie, dlaczego mężczyźni, którzy źle radzą sobie w związkach, uczą tych, którzy radzą sobie dobrze?!
Tak naprawdę, większość członków takiego ruchu na rzecz mężczyzn, to samotni i głęboko nieszczęśliwi ludzie, którym udało się uciec z toksycznych, przemocowych związków, w których byli dosłownie zastraszani.
Uciekali od trudnej relacji z matką. Od traumatycznych przeżyć z dzieciństwa. Ale nie uciekli daleko.
Tak, samotność jest zawsze lepsza niż przemoc – to odnosi się zarówno do kobiet, jak i mężczyzn. Ale kiedy mężczyzna ma pretensje do całej płci przeciwnej i dla niego WSZYSTKIE kobiety są złe i WSZYSCY mężczyźni, którzy żyją z kobietami, cierpią z tego powodu – to jest to przecież zniekształcenie rzeczywistości.
Są miliony mężczyzn, którzy żyją w szczęśliwych rodzinach, z wyrozumiałymi i czułymi żonami, i nie niszczą się nawzajem przez dziesiątki lat. Są tacy, którzy decydują się zakończyć związek i pójść dalej, ale od kobiet nie otrzymują pretensji, tylko wsparcie, przywiązanie i troskę.
I są właśnie tacy mężczyźni, którzy siedzą w swojej norze i stamtąd wieszczą: Ja oświecam ludzi! Ja ich uczę życia!
Czego może nauczyć rozwiedziony, rozgoryczony mężczyzna bez przyszłości, który wciąż nienawidzi byłej żony i nie chce przyznać się do swoich błędów?
Dlaczego uważa, że to on ma w życiu dobrze, a inni mężczyźni mają źle i cierpią? Kto mu to powiedział?
Tkwi w swoim świecie zgorzkniałych, pechowych ludzi i tak mu się wydaje. A później próbuje innych edukować.
Co o tym myślicie?