Dom był zamknięty na kłódkę. W drzwiach wystawał list ze szczeliny, co z jakiegoś powodu zaniepokoiło Grzegorza: odkąd wrócił z wojska, listonosz nosił do ich domu głównie gazety, a Grzegorz wrócił dawno temu: dwadzieścia lat od tego czasu przeminęło z wiatrem. Nie miał nawet od kogo otrzymać listu.
Grzegorz zwinnymi palce wyciągnął ze szczeliny list.
Do niego… ” Niekłopotowski Grzegorz ” – napisano na kopercie. Adres zwrotny to jakieś cuda! Urząd Pocztowy Kawalerówka. Grzegorz tego adresu nie pomyliłby z żadnym innym. Jak go tutaj pomylić, kkiedy Grzesiek dałby sobie głowę uciąć, że w całym kraju jest tylko jedna wioska o tej nazwie. Nie można jej znaleźć na mapach geograficznych ani w książkach adresowych, jest za mała. W wiosce populacja nie przekracza 100 osób, z wyjątkiem miasteczka wojskowego, które nie ma nic wspólnego z kawalerią. Miasteczko odgrodziło się od wioski płotem, ale urząd pocztowy jest wspólny zarówno dla ludności cywilnej, jak i wojskowej, a nazwa, którą nosi to właśnie Kawalerówka.
Grzegorz uśmiechnął się niewesoło i – bojąc się wraz z kopertą rozerwać także list – przejechał po niej zabrudzonym paznokciem jak żyletką, pod cofnięty od fabrycznego paska kleju jej róg i wyjął wydrukowany list.
Był krótki, zajmował miejsce tylko z jednej strony arkusza.
” Drogi Panie Niekłopotowski!
Przepraszam, że Pana niepokoję. Pisze do Was nieznajomy sierżant rezerwy Włodzimierz Ciesielski… “.
Grzegorz oderwał wzrok od nierównych linii: ” Czekaj, czekaj… Jak to nieznany ?”. Znał sierżanta Ciesielskiego, to taki wąsaty, starszy mężczyzna. Grzegorz z nim w jednej jednostce służył.
Dlaczego więc sierżant pisze, że nieznajomy?
Niezwykłe życie wojskowe początkowo wydawało się Grześkowi zbyt gorączkowe. Trochę czegoś z wojska: ” Budować! ” i na ten krzyk wszyscy musieli być na swoich miejscach. Ktoś rzucił niedopałek w niewłaściwy sposób czy miejsce: trzeba zbudować wszystko do końca, a sprawcy wyjaśni się raz na zawsze, gdzie są kosze: poza kolejnością umyje podłogi w koszarach, schody, przyniesie wodę ze zbiornika. Grzesiek, aby przypadkiem nie wpaść w pułapkę, stale był czujny. Słysząc tylko “ życzliwy ” głos sierżanta: ” Budować! „- był już na budowie. Jego bluza zapięta była na jeden guzik, kołnierzyk był świeżo co obszyty, buty wyszczotkowane, nie wkładał rąk do kieszeni – nie było go za co karać, sprawdzał to co najmniej co pięć minut. Warto było – do czego w wojsku zachęcano – patrzeć na siebie oczami przełożonych. Sierżantem był Włodzimierz, wzorowy żołnierz. Grzesiek zdawał sobie sprawę z tego, że nikt nie jest przyzwyczajony do żołnierskiej dyscypliny i nie może być doprowadzona do wysokiego poziomu bez kar. Trzeba było za najmniejszą pomyłkę karać i stawiać człowieka do pionu.
Sierżant Ciesielski zauważył jego sprytne działanie i uśmiechając się spod wąsów dobrodusznie zapytał:
– Co tam, chłopcze?
Grzesiek wzruszył ramionami, ale już świadomy, że niepewnych odpowiedzi w wojsku nie powinno być, wesoło odparł:
– Przyzwyczajam się, Pani sierżancie!
Sierżant, przyjmując jego ton, surowo zapytał:
– Jak masz na nazwisko?
Grzesiek wyprostował się i szybko odpowiedział:
– Szeregowy Niekłopotowski, Panie sierżancie!
Sierżant Ciesielski nagle zmarszczył brwi, chociaż Grzesiek nie popełnił ani jednego błędu, wydaje się, że nie ma na co narzekać.
– Jak ma na imię Twój ojciec?
Pytanie było już poza statutem wojskowym, pytanie o imię ojca? Żołnierz ma tylko nazwisko i rangę! Ale skoro szef pyta, podwładny powinien odpowiedzieć:
– Piotr, Panie sierżancie.
Sierżant zmarszczył jeszcze mocniej brwi, podniósł się i – nie zwracając już uwagi na Grześka – zwrócił się do wyjścia z koszar. Chłopak rozluźnił się z ulgą, sierżant wyszedł dzięki Bogu, a on dołączył do grupy żołnierzy aby nikomu nie rzucać się w oczy.
Na wieczornym apelu powitał ich znowu starszy sierżant. Nie wydawał rozkazów, nie gnał ich pod prysznic. Trzymał przed wąsami tabliczkę z naklejoną na nią listą żołnierzy i wykrzykiwał nazwiska.
Sierżant wpatrywał się bacznie w twarze, starając się, jak się wydaje, zapamiętać je wraz z nazwiskami, a nie same w sobie, jako bezimienną masę.
Grzesiek spocił się, gdy sierżant spojrzał na niego przenikliwie a potem mrugnął do niego. Cóż, teraz był pewny, że nie dostanie przepustki.
Sierżant zakończył weryfikację i przed ogłoszeniem rozejścia się, zwrócił się do Grześka:
– Niekłopotowski, wstąp do magazynu.
To prawda: przełożonym lepiej nie rzucać się w oczy. Raz można zostać na czymś złapanym, a jak to wpłynie na żołnierski los – tego nikt nie wie.
Sierżant siedział przy stole.
Sierżant przysunął Grześkowi krzesło i nie dając mu szans na odezwanie się, zapytał:
– Czy Twój ojciec żyje?
– Nie, zginął na wojnie.
Sierżant, opadając z krzesłą, znalazł wygodniejszą pozycję, położył ręce na stole. Oczy mu się ożywiły.
– Czołgista? – spytał gwałtownie.
Grzegorz wzruszył ramionami. Sierżant najwyraźniej pomyślał, że Grzegorz nie zrozumiał pytania.
– Ojciec był czołgistą? – spytał niezadowolony.
– Nie wiem – Grzesiek znów wzruszył ramionami.
– Co Ty, czemu jak kura ruszasz tą głową?
Cóż, nie było wiadomo, jak się zachować: wzruszyć ramionami – niedobrze, podnieść się do góry – jeszcze gorzej.
– Nie był czasem w trzydziestym trzecim Pułku Pancernym?
Skąd Grzesiek może wiedzieć, z jakiego był pułku. Miał zaledwie półtora roku, kiedy ojciec został wysłany na front. W jego pamięci zachowało się tylko to, jak w przeładowanym wozami i tłumem ludzi centrum regionalnym na maszcie nadawał głośnik z alarmującym komunikatem, jak mężczyźni byli wsadzani do samochodów a kobiety płakały, zagłuszając wszystko wokół. Matka zarzuciła już dorosłemu Grześkowi, że jako półtoraroczne dziecko podarł list od ojca. List został wrzucony przez ojca do skrzynki pocztowej na stacji i szedł bardzo długo, prawie miesiąc. To był jedyny list od ojca. Grzegorz, nierozsądny, nie pozwolił mu przetrwać. Matka tego dnia była w pracy, wróciła do domu dopiero po północy i widząc rozdarty list, wybuchła, jakby już czując, że to był ostatni.
Sierżant oparł się na krześle i spojrzał na Grzegorza wilgotnymi oczami:
– Był taki trzydziesty trzeci Pułk Pancerny – powiedział i nagle stanowczo rąbnął ręką w powietrze – Zaprosiłem Cię tutaj, aby Cię poinformować, że w naszym pułku służył jeden Niekłopotowski, był czołgistą, tak jak i ja. Być może mylę się chłopcze, wybacz mi – westchnął sierżant – ale przyglądam Ci się już nie pierwszy raz i bardzo jesteś podobny do tego Niekłopotowskiego.
Grzesiek przełknął ślinę nagromadzoną w ustach.
– Jak miał na imię Twój ojciec? – zapytał ponownie sierżant.
– Piotr
Sierżant potrząsnął głową:
– Przecież przez te wszystkie lata staram się pamiętać imię i stopień wojskowy Niekłopotowskiego, ale nie mogę, pamięć się zacięła… Widzę Niekłopotowskiego przed oczami, tak samo, jakbym widział Ciebie, ale jak się nazywa – nie pamiętam… Nie chcę skłamać, Piotr, czy nie Piotr, nie pamiętam…
Sierżant siedział przygarbiony, opierając ręce o stół i zakrywając twarz dłońmi. Grzesiek dostrzegł przez wystające kościste palce zwiotczałą, starczą skórę policzków.
– Nie chcę skłamać, wybacz mi – podniósł się sierżant i odwrócił się od Grzegorza, jakby poprawiając wąsy, ale tak naprawdę pocierał oczy lewą, niewidoczną Grzegorzowi ręką – Nie pamiętam jego imienia, a on uratował mi życie…
Sierżant wziął się w garść i po przejściu przez magazyn zatrzymał się naprzeciw Grzegorza:
– No dobra, jestem poranionym staruchem, pamięć już nie ta, coś mogłem zapomnieć – powiedział – Ale Ty dlaczego o swoim ojcu nic nie wiesz?
Grzesiek chciał mu wytłumaczyć, ale sierżant zlekceważył go:
– Dobra, idź spać! Zagadaliśmy się.
Sierżant Ciesielski czekał z niecierpliwością na każde nowe uzupełnienie w dywizji, a gdy rekruci pojawiali się w koszarach, z nadzieją wpatrywał się w nieznane twarze. Kto to jest? Nazwisko, dzięki Bogu, nie jest tak powszechne, jak na przykład Nowak lub Kowalski, ale kiedy nie wiesz, kogo wśród nich szukasz, ból serca z powodu tego, że nie ma takich wielu nie zmniejsza się. Zawołał Niekłopotowskiego do magazynu i przesłuchał go, dochodząc do wniosku, że to nie on. Chociaż wszyscy z tych chłopców przypominali sierżantowi trochę Niekłopotowskiego, który uratował mu życie.
Trzydziesty trzeci Pułk Pancerny toczył walkę. Ofensywa ich wojsk ugrzęzła, stało się to jedenastego lipca. Ciesielski zapamiętał liczbę, ponieważ okazała się dla niego fatalna.
Pocisk przeszył pancerz czołgu, oblewając twarz Ciesielskiego ciepłem odłamków pancerza. Ciesielski, jeszcze nie widząc, ale już wiedząc, że jego czołg zaraz wybuchnie, przyległ do celownika. Źrenica lufy wroga patrzyła na niego z bliska. Ciesielski oddał strzał pierwszy, ale ” Pantera ” również wyrzuciła ogień, a Ciesielski poczuł, że jego nogi zostały przygniecione przez płytę.
Przez dymiący właz, wyciągając do niego ręce Niekłopotowski krzyczał:
– Żyjesz?
– Nie wyciągniesz mnie – dusząc się dymem ostrzegał Neiekłopotowski – Ucisnęło mi nogi.
Niekłopotowski wpełzł jak jaszczurka do włazu i po uwolnieniu nóg Ciesielskiego wypchnął go na zewnątrz, a potem sam się wydostał. Ubrania na nich płonęły.
Ciesielski stracił przytomność, ale przed tym był świadomy tego, że został uratowany. Dopiero w szpitalu odzyskał przytomność.
Po wyzdrowieniu nie wrócił już do swojej jednostki, a ponieważ i tak był strzelcem czołgowym, skierowano go do artylerii.
Grzesiek przyszedł do sierżanta ze zdjęciem ojca. Zdjęcie było małe, pożółkłe z przodu i z tyłu, ale poprzez te żółte plamy sierżantowi pokazał się wyraźnie silny i napięty wyraz twarzy osoby, która rozumie i wie, po co żyje.
– Zabierasz to zawsze ze sobą? – zapytał sierżant.
– Tak, jest mała, łatwo można ją przewozić…
Sierżant zmieniając się nie do poznania obrócił zdjęcie w kościstych palcach.
– Mało co widać… – westchnął – Gdyby nie to, że jesteście podobnego wzrostu…
Widać było wszystko na zdjęciu, a to, czy wiele widać, czy nie, na ten temat sierżant lepiej by milczał: to jedyne zdjęcie, innych nie miał. Matka dała Grześkowi tę fotografię najwyraźniej uznając jego prawo do tego, że po ojcu syn jest panem w domu, a ponieważ jest gospodarzem, to wszystko, co w domu najświętsze powinien ochraniać sam.
Sierżant jakby podchwycił myśl Grześka, bo zakrztusił się zawstydzony, położył na jego niewidocznym pagonie swoją ciężką rękę i powiedział:
– Nie zgub, dbaj o jego pamięć…
– Noszę w książeczce wojskowej…
Grzegorz już zrozumiał, że sierżant. nie rozpoznał ojca. Jak miał go poznać, skoro ojciec najprawdopodobniej nie miał okazji by być ani czołgistą, ani piechurem, ponieważ jego skład kolejowy, którym jechał na front, został zbombardowany. Gdyby było inaczej, prawdopodobnie zdążyłby wysłać więcej niż jeden list. Sierżant znalazł niewłaściwego Niekłopotowskiego.
Sierżant zdaje się rozumieć swoją wpadkę – nabrał się. Nagle, przez chwilę zaczął się zachowywać wobec Grzegorza tak, jakby to on był temu winny.
– Nie – w końcu zdecydował się powiedzieć sierżant – Nie znałem Twojego ojca… Mój Niekłopotowski do czterdziestego czwartego roku żył, a może nawet dłużej, nie wiem dokładnie… a Twój, widzisz, na początku wojny…
Grzegorz wyszedł od Ciesielska zdezorientowany, a sierżant od tego dnia przestał mu przeszkadzać rozmowami w magazynie.
Bez względu na to, jak Grzegorz się bał, na liściesierżanta pozostawił plamy oleju. ” Trzeba było najpierw umyć ręce, a potem się tym zająć ” – myślał. Teraz, po przeczytaniu listu do końca, żałował, że uległ zniecierpliwieniu: taki list powinien być przechowywany na zawsze.
Oczywiście sierżant nie miał pojęcia, że pisze list do swojego żołnierza. Nie ukrywał, że korzystał z usług biura adresowego. Adres Grzegorza prawdopodobnie byłby w archiwach jednostki wojskowej, ale sierżant z tego nie skorzystał.
– Było to dla niego konieczne – zdziwił się Grzegorz – Wciąż szuka swojego Niekłopotowskiego.