Głupiec

Stał zawsze w tym samym miejscu, w kącie podwórka pod uschniętym drzewem, z którego pozostał suchy pień, wybielony przez wiatry i śniegi, wysuszony przez gorące słońce.

Chłopiec uśmiechał się cicho i smutno, nawet nie próbował podejść do dzieci.

W zimie był ubrany w żółtawą czapkę z czarnymi plamkami, a jego szyję opatulał wełniany czarny szalik z pomponami. Wiele osób miało takie w tym czasie, bez względu na to, czy był to chłopiec czy dziewczynka.

Patrzył na rozbawione dzieci, które bawiły się wesoło, krzycząc. Stał i patrzył z utęsknieniem.

Nikt inny nie zwracał na niego uwagi i tylko jakiś chłopak przebiegając obok, krzyknął coś obraźliwego. Nazwał go głupcem i pobiegł dalej do swoich chłopięcych spraw.

W lecie chłopiec stał w ten sam sposób przy starej brzozie. Ubrany był w długie skarpetki, spodenki naciągnięte bardzo wysoko i koszulkę z gumką, a w rękach miał mały kawałek sznurka, do którego przywiązana była jaskrawa plastikowa ciężarówka. Ale nawet ta ciężarówka, marzenie wszystkich chłopców na podwórku, nie sprawiła mu nowych przyjaciół, którzy nie nazywaliby go głupcem.

Ja również, jak wszyscy, uważałam tego chłopca za głupca. Pewnego dnia moja matka odezwała się, gdy usłyszała, jak chłopcy przezywali go i śmiali się z niego i zagroziła, że ukarze mnie, jeśli w jakikolwiek sposób będę drwiła lub dokuczała temu biednemu chłopcu. I tak nie miałam zamiaru tego robić, ale posłuchałam.

Było tylko jedno pytanie, które mnie dręczyło.

We wsi mojej babci mieszkał podobny chłopak – Jeremi. Też był samotnikiem, a wszyscy i tak go kochali i nikt go nie skrzywdził.

W lecie wypasał zwierzęta, a w zimie chodził rąbać drewno, za co ludzie dawali mu jedzenie i pieniądze.

Jeremi mieszkał ze swoją matką, a kiedy ta odeszła, sąsiedzi na zmianę opiekowali się chorym Jeremim.

Widziałam dobrze, że na twarzy chłopaka zawsze błąkał się nieszkodliwy uśmiech, czasem coś wymamrotał i patrzył na świat swoimi miłymi, prawie białymi oczami z dziecięcym entuzjazmem.

Po tym spostrzeżeniu zadałam sobie pytanie, jak to jest, że ludzie na wsi byli bardziej życzliwi niż w mieście.

Choć niewiele wspólnego miał ten chłopiec z Jeremim, postanowiłam chronić go przed złymi kolegami. Byłam w pobliżu zawsze, gdy tego potrzebował. A kiedy Franek, krzycząc na mnie, żebym sobie poszła, rzucał w niego śnieżką, ja zdając sobie sprawę, że nie poradzę sobie z Frankiem, podbiegłam i stanęłam przed chłopcem, choć był o głowę wyższy ode mnie, i broniłam go.

Nazwali mnie Narzeczoną Głupca. A ja chodziłam dumna, że zrobiłam dobry uczynek i nie pozwoliłam skrzywdzić bezbronnego człowieka. Od tamtej pory chłopcy starali się go nie urazić, wiedzieli, że umiem rzucać celnie cegłą – skąd im się to wzięło, nie wiem, ale starali się nie robić mu krzywdy, gdy byłam w pobliżu.

– Piotrusiu – powiedziała babcia chłopca. – Piotrusiu, dlaczego nie pobawisz się z dziećmi, albo nie zawołasz ich do domu, masz wiele zabawek.

Moje małe serduszko tonęło i płakało. Czy ona nie widzi, że on jest chory, że nie jest taki jak inne dzieci – myślałam. I tak mi było żal tego chłopca i jego babci…

Potem wyjechaliśmy z rodziną. O Piotrusiu stopniowo zapominałam, choć czasem wspomnienia wracały, ale z każdym dniem coraz rzadziej.

Kiedy byłam już studentką, zauważyłam, że młody człowiek (wtedy każdy, kto miał więcej niż dwadzieścia dwa lata, wydawał mi się dorosłym mężczyzną) wpatruje się we mnie z uwagą. Jakby próbował sobie coś przypomnieć. Jego twarz też wydała mi się znajoma, ale nie potrafiłam jej sobie przypomnieć.

Pewnego dnia znaleźliśmy się obok siebie w stołówce studenckiej.

– Witaj, Monisiu.

Wszystkie bogactwa świata dałbym wtedy, żeby usłyszeć swoje imię z ust mojego wybranka, ale nie spodziewałam się, że zupełnie obcy człowiek będzie mnie tak nazywał – i to człowiek w tak młodym wieku. Stałam i milczałam. Tylko jedna osoba na całym świecie tak mnie nazywała, moja prababcia. Skąd ten człowiek, zupełnie mi obcy, mógł o tym wiedzieć?

Zauważywszy, że jestem zdezorientowana, przeprosił.

– Przepraszam, nie chciałem Cię urazić ani przestraszyć. Zastanawiałem się, czy to Ty, czy nie. Nie pamiętasz mnie? Ja Ciebie pamiętam, całe moje życie. Byłaś bohaterką.

– Piotruś! Tak często o Tobie myślałam. I oto jesteś…

Podeszła ładna dziewczyna, przycisnęła się na sekundę do młodzieńca, zerknęła na mnie przelotnie, jakby chciała powiedzieć, że prawdziwa królowa książęcego serca jest tutaj.

A ja stałam i nie rozumiałam, kto to jest, chociaż jakieś niejasne przypuszczenie zaczęło rozświetlać moją świadomość, ale odpędzałam to przypuszczenie, nie chciałam w nie wierzyć.

Podszedł do mnie ponownie przed zajęciami.

– Witaj, Moniko, Monisiu… Słyszałem, że Twoja mama tak Cię nazywała.

– Babcia – poprawiłam go i szepnęłam: – Piotrusiu.

– Tak, tak nazywała mnie moja… matka. Wiem, wiem – uśmiechnął się beztrosko Piotr – wszyscy, i Ty pewnie też, zaliczyliście ją do moich babć, ale tak nie jest. To była moja matka, urodziła mnie późno, prawie po skończonych pięćdziesięciu latach, gdy miała romans z żonatym kochankiem. Trzymała mnie pod kloszem i rozpieszczała, a nie zdołała zauważyć, że jestem pośmiewiskiem w szkole. Nie jestem na nią zły. Bardzo mnie kochała i bała się, bała się mnie stracić.

Kończę studia i wkrótce zatrudnię się u ojca mojej dziewczyny. Mówi, że jestem obiecujący…

Piotr zarumienił się i zawstydził.

– Piotr, Piotruś, niesamowicie cieszę się, że wreszcie jesteś szczęśliwy, bardzo się cieszę. Oby wszystko ułożyło się po Twojej myśli. I wybacz mi…

– Wybaczyć Ci? Co? Wiesz, że Ty, mała dziewczynka, byłaś moją pierwszą czystą i prawdziwą miłością? Byłaś moją wróżką, moją małą czarodziejką. Ileż to razy w moich snach ratowałem Cię przed dręczycielami, wyciągałem z lodowej dziury, chroniłem przed Frankiem, sprawiałem, że Twoje życie było cudowne i bajkowe.

Pochylił się i pocałował mnie delikatnie w czoło.

Minęło wiele lat, a ja pamiętam tę historię. Czasem widzę w telewizji jakiegoś ważnego, rosłego mężczyznę i próbuję rozpoznać rysy tego Piotrusia, chłopca z mojego dzieciństwa.

Jego teść miał rację co do tego, że jest obiecujący…

Oceń artykuł
Twoja Strona
Głupiec