Witam wszystkich. Wczoraj wróciłam z Madagaskaru. Leciałam zrobić fotoreportaż o tym, jak w regionie Afryki powstaje najpyszniejsza czekolada.
W samolocie przytrafił mi się incydent, który zapamiętam na bardzo, bardzo długo. Już opowiadam!
Lot z Madagaskaru do Warszawy przez Paryż zajął mi 15 godzin. Lot bezpośredni do Polski był szybszy, ale znacznie droższy.
Wieczorem wylecieliśmy z Antananarywy (która jest stolicą Madagaskaru), a następnie półtorej godziny zajął nam lot na wyspę Mauritius.
Na Mauritiusie odebraliśmy ładunek i pasażerów i polecieliśmy do Paryża. W Paryżu czekałam 5 godzin, później znów 3 godziny lotu i oto jestem w Warszawie. Straszne…
W samolocie można było zjeść „zwykłe jedzenie samolotowe”. Wszystko zgodnie z planem. Gdy weszliśmy na pokład, wyłączono napis „zapiąć pasy”, a uprzejme stewardessy postawiły napoje i ciepłe posiłki.
Obok mnie siedziała dorosła kobieta, około 55 lat.
Nie skończyłam w całości swoich dań, więc odłożyłam je na bok, żeby stewardessa mogła zabrać.
Kobieta odwróciła się do mnie i pyta łamaną angielszczyzną:
– Czy mogę dokończyć to, co zostało?
Byłam zdezorientowana i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Od 24 lat aktywnie podróżuję, wiele widziałam w samolotach i na lotniskach.
Ale po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się, że pasażerka poprosiła o jedzenie.
Co do proszenia stewardessy o dodatkową porcję, to niemożliwe. Rzecz w tym, że liczba porcji na pokładzie jest ściśle uzależniona od liczby pasażerów.
Oczywiście, zawsze istnieje rezerwa strategiczna, ale o niej się nie dowiemy. Możesz więc prosić o „więcej”, ale nie zostanie Ci to dane.
Pytanie do Czytelników. Co byście zrobili?
👉 Oddalibyście swoje jedzenie, którego nie dokończyliście?
👉 Ja nie mogłam odmówić pasażerce i oddałam jej wszystko. Podarowałam jej również małą tabliczkę czekolady z Madagaskaru.