Natalia piła kawę, a jej czteroletni syn bawił się na dywanie, krzycząc do samochodu „bruuum bruuuum”. Scenariusz przewidywał, że samochód zaraz wykona salto na wysokości okna i wyląduje na podłodze. Chłopiec podniósł go i nagle zamarł jak posąg: jego spojrzenie stało się puste i nieruchome, nie drgnął żaden mięsień w jego ciele. Wołała do niego: „Maks, synu, co Ty robisz?”, ale on nie reagował.
Łyk kawy utkwił Natalii w gardle, przysunęła się do niego na dywanie i przejechała dłonią po jego okrągłym policzku. Chłopak wzdrygnął się lekko, zrzucił samochód i spojrzał na matkę, jakby nic się nie stało.
– Zorganizujmy wyścig! Proszę – podał jej samochód.
Natalia spojrzała na niego z niepokojem.
– Synu, czy Ty nad czymś się zamyśliłeś?
– Nie, robiłem salta z samochodem. Na przykład to.
Jeszcze raz uniósł samochód w powietrzu, zakręcił nim i pozwolił mu swobodnie spadać.
– Dlaczego nie odpowiadałeś, kiedy do Ciebie mówiłam?
– Mówiłaś? Nie słyszałem…
W ciepłych jasnobrązowych oczach nie było ani grama oszustwa. Niestety następnego dnia ta sytuacja znów się powtórzyła. Przez około dziesięć sekund Maks stał nieruchomo na środku kuchni przed swoimi przerażonymi rodzicami, nie reagując na nic.
Epilepsja. Początkowe stadia padaczki. Po ogłoszeniu wyników, słowo to było nowe i najbardziej przerażające w ich słowniku. Rodzice Maksa obawiali się, że w przyszłości ich syn nagle upadnie i będzie miotał się w konwulsjach.
Po miesiącu przyjmowania leków nie było poprawy, napady powtarzały się coraz częściej, ponadto Maks tracił przytomność. Zwiększono mu dawkę.
– Zabierzemy go dzisiaj do naszej wiejskiej uzdrowicielki – powiedziała bezkompromisowym głosem matka Natalii.
Natalia siedziała na podwórku matki i płakała. Jej podwórko z dzieciństwa. Jak tu było ładnie! Kury przechadzały się za wikliną, koty drzemały na werandzie, a czerwcowe słońce delikatnie grzało ciało. Jaskrawo kolorowe ule stały w ogrodzie niczym gigantyczne kwiaty. Taty już nie ma, ule stoją puste, ale mama co roku je maluje, bo „tata by się cieszył” – wzdycha.
– Czy ona jeszcze żyje? – zdziwiła się Natalia.
Jeszcze 10 lat temu uzdrowicielka wyglądała bardzo staro.
– Och, ona nadal żyje! – odpowiedziała pewnie jej matka.
– Czy powinniśmy jej ufać? Powiedziano nam, że choroba jest wrodzona lub spowodowana urazem.
– Pozwól jej spojrzeć, nie będzie gorzej!
Kobieta za swoją pomoc nie brała pieniędzy. Natalia upiekła dla niej ciasto.
Uzdrowicielka podeszła do bramy, uśmiechając się do nich swoimi bezzębnymi ustami. Była pomarszczona, ale wyprostowana śmiało szła przed siebie, a jej śnieżnobiałe włosy wychodziły kosmykami spod chusty. Od dzieciństwa Natalia była pewna, że takie siwe włosy to główna oznaka mądrości i doświadczenia.
– No, Natalio, widzę, widzę Twoje nieszczęście.
Uzdrowicielka wskazała na gardło Natalii. Posmutniała – przyszli na darmo. Chyba staruszka nie jest już taka dobra w tym, co robi.
– Nie, nic mi nie jest. To mój syn jest chory…
Przerwała jej kobieta:
– Ptaki krzyczały! Wśród nich czarny kruk otworzył paszczę i z paszczy wypadło mu błoto, a Ty, niemądra, złapałaś to błoto, złapałaś!
Natalia i jej matka były zaskoczone tym bełkotem. Maks zerkał zaciekawiony zza matki, ale starsza kobieta nie zwracała na niego uwagi.
– Nic z tego nie rozumiem. Jakie ptaki? Mój syn jest chory, ja jestem zdrowa.
I Natalia wysunęła upartego chłopca do przodu. Maks, marszcząc czoło, spojrzał na kobietę, a ta potrząsnęła głową.
– Jego nieszczęście pochodzi od Ciebie. Przekazałeś swojemu dziecku chorobę. Twój ptak krzyczał najgłośniej!
Ptaki… Krzyk… Co to za nonsens? – Natalia pomyślała o tym, ale wtedy kobieta spojrzała jej w oczy i nagle przypomniała sobie, jak na placu zabaw gawędziła ze znajomymi matkami i w przerwach chwaliła się, że jej Maks nigdy poważnie nie chorował, a jego wyniki badań zawsze były idealne. „Szczęściara z Ciebie! A nasze dzieci tak bardzo chorują. Możemy się podzielić! Ha ha!” – odpowiedziała z goryczą zawsze nadąsana matka chorowitej dziewczynki.
– Pamiętasz, prawda? Oczywiście, że tak! Szczęście jest właśnie takie, wiesz? Lubi ciszę! Nigdy nie powinnaś krzyczeć o swoim szczęściu – czy myślisz, że wszyscy będą się z niego cieszyć? – uzdrowicielka potrząsnęła z wyrzutem całym ciałem. – No, chodź, chodź tu, kochanie. Odbędziemy z Tobą krótką rozmowę.
Położyła pomarszczoną rękę nad głową Maksa i półszeptem zaczęła czytać modlitwy. Długo czytała o Natalii. Potem przesunęła jedną rękę przed twarz, a drugą jakby coś wyrzucała. Natalia wróciła do domu rodziców kompletnie wyczerpana, położyła się i spała do rana.
Od tamtego dnia Maks nie miał żadnych oznak epilepsji, a kolejne badania nic nie wykazały.
Ta historia przydarzyła się mojej przyjaciółce.
Do zobaczenia wkrótce!
Zapraszamy do obejrzenia filmu