Luna – Księżyc…

Jerzy Wyczółka postanowił zabrać psa ze schroniska. On i jego żona byli emerytami, przez cały rok żyli w domku zimowym na działce zbudowany własnymi rękami. W razie potrzeby jechali starym samochodem do miasta. Wszystko byłoby w porządku, gdyby mieszkańcy sąsiedniej wioski, oddalonej o 100 km, stale nie wskakiwali do ogródka i nie próbowali ukraść im wszelkiego ich mienia. Zimą z kolei wilki zbliżały się bezpośrednio do domu, co było przerażające. Do tego pewnego dnia jakimś sposobem lis wyciągnął kurczaka z zagrody, dobrze, że żona w porę usłyszała i go przegoniła, dzięki czemu reszta niosek pozostała nienaruszona…

Schronisko ich przeraziło. Niby było tam całkiem czysto, wybiegi były w porządku, jakiś hojny darczyńca kupił karmę, ale psy… Ich smutne oczy wbijały się w człowieka.

Ta konkretna nie wstała, nie wysunęła nosa przez pręty, leżała i nie patrzyła na nikogo.

– Suka, owczarek kaukaski, ma 5 lat – powiedziała pracownica – Przywieźli ją niedawno. Nic nie je, pewnie niebawem umrze. Kiedy wchodzi się do niej, od razu gryzie. Znaleziono ją na ulicy, sprawdzono dane z obroży, skontaktowano się z hodowcą i byłym właścicielem, ale nikt jej nie chce.

– Jak się nazywa? – zapytał Jerzy.

– Luna – odpowiedziała pracownica.

– Po łacińsku “ luna “ oznacza ” księżyc ” – powiedział Jerzy – Maria, zabierzmy Lunę do domu.

– Dobrze – odpowiedziała żona i wyjęła z torby szeroką obrożę, brezentową smycz i kawałek kurczaka, po czym weszła na wybieg psa.

– Ugryzie cię! – krzyknęła pracownica.

– Dam sobie radę – odpowiedziała Maria i pochyliła się nad psem – No, zbieraj się do domu.

Owczarek podniósł głowę i z trudem zaczął wstawać, pracownica schroniska odsunęła się. Pies zjadł kurczaka, dał założyć sobie obrożę, zapiąć smycz i powoli ruszył za Marią. Duży pies i duża kobieta.

Podczas gdy Jerzy budował wybieg i budę dla psa, Luna najadła się i spała na werandzie na starej narzucie. Na działce chodziła swobodnie, bez łańcucha, nie uciekała. Zaszczepili ją, odpchlili i odkleszczyli. W rzeźni chętnie kupowali mięso z inwentarza chronionego przez Lunę. Po kilku tygodniach mieszkańcy sąsiedniej wsi zorientowali się, że nie będzie już można czerpać korzyści z kradzieży. Z wilkami było trudniej, dopiero zimą Księżyc stratowała dwa bezczelne wilki, aż sam lis potem już bał się przyjść. Pies i małżeństwo zżyli się ze sobą i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że starość zbliżała się do całej trójki coraz bardziej wraz z każdym kolejnym rokiem. Jerzy – wysoki, chudy i żylasty, nagle zaczął cierpieć z powodu wysokiego ciśnienia i bólów głowy, a pulchna Maria i ciężki Księżyc – z powodu artrozy.

Tego dnia Maria pojechała do miasta, musiała iść do lekarza, zapłacić za mieszkanie i załatwić jeszcze jakieś inne sprawy. Kiedy kobieta pojechała do przychodni Jerzy położył się, ponieważ głowa go bardzo bolała i nie miał na nic siły. Kiedy próbował wstać, zrobiło mu się słabo i stracił przytomność. Obudził się w szpitalu, miał udar mózgu. Obok siedziała żona.

– Jureczku, jak się czujesz ?

– Nie za dobrze – odpowiedział Jerzy.

– Powiedzieli, że się udało, że znaleziono Cię w dobrym momencie. Luna tak wyła i szczekała, że sąsiedzi zadzwonili do mnie na komórkę, ja wyskoczyłam z przychodni i pojechałam prosto do domu. Natychmiast wezwano karetkę, która przyjechała w 10 minut. Będziesz musiał jeszcze trochę poleżeć.

Powoli życie zaczęło się poprawiać, ale i tak było ciężko. Ręka działała gorzej niż wcześniej, a noga też nie zawsze była posłuszna. Lekarz kazał chodzić, więc trzy razy dziennie Jerzy wychodził na spacer z Luną. Stary człowiek i stary pies – oboje szli kulejąc.

Zawsze grzecznie ustępowali mi i moim pieskom.

– Tak, kochana, Luna mnie uratowała – powiedział mi kiedyś Jerzy – Teraz nie mieszkamy przez cały rok w domku na działce, tylko od początku kwietnia do końca października, wiek już nie ten. Maria potrzebuje świeżego powietrza, a Księżyc przestrzeni, niestety naszej dzielnicy o obie te rzeczy jest trudno. Stary jestem, trzebaby się już kłaść mi na cmentarzu, ale jak je zostawić? Moje dziewczyny nie poradzą sobie beze mnie.

Czasami Maria spacerowała z Luną.

– Wiesz, łatwiej mi chodzić z Luną, chociaż bolą mnie nogi, ale Jerzemu lekarz kazał się ruszać. Powinniśmy wychodzić we trójkę, muszę ich pilnować. Jestem młodsza o 2 lata, więc muszę się nimi zająć.

Teraz spacerują w trójkę, spotykam ich rano i wieczorem. Dwoje staruszków około 80 – tki wraz z psem powoli mijają szereg domów…

– Jak się masz, Luna?

– Byłam w klinice weterynaryjnej, lekarz przepisał mi tabletki i zastrzyki. Za niedługo skończę 13 lat, łapy i serce bolą, wzrok także mi się pogorszył. Wiosną pojadę ze swoim państwem na działkę, będę ich pilnować. Jak oni beze mnie by sobie poradzili? Odpowiadam za nich…

Oceń artykuł
Twoja Strona
Luna – Księżyc…