Matka Eweliny zmarła wcześnie, więc teraz, gdy urodził się Krzysztof, mogła liczyć tylko na pomoc teściowej, Róży Sadowskiej.
A ona była szczęśliwa: bardzo kochała dzieci, nawet przez kilka lat pracowała jako pielęgniarka w sierocińcu. Naprawdę chciała mieć dwójkę czy trójkę swoich, zwłaszcza, że i mąż tego chciał i były możliwości materialne. Ale… nie jej przeznaczenie.
Najpierw zdrowie zawiodło, a potem męża zabrakło. Róża nie wyszła ponownie za mąż, ślubując wierność ukochanemu i poświęcając życie jedynemu synowi Arturowi. Teraz, mężowi Eweliny.
Dziecko miało szczęście trafić na taką babcię. Kiedy Krzyś był mały, rano biegła po mleko i bułki, a następnie gotowała mu różnego rodzaju przeciery i zupy dla dzieci, a wieczorem, po pracy, bawiła się z nim lub chodziła na spacery. Niemal w każdy weekend zabierała go do siebie, aby młodzi mieli okazję odpocząć.
Róża zawsze brała urlop latem, w lipcu, kiedy jagody dojrzewają na działce i zabierała Krzysztofa na cały miesiąc. Najpierw z mamą, a potem po roku – samego.
Babcia i wnuk byli nierozłączni. To na jej działce postawił pierwsze kroki, to ona nauczyła go grać w „łapki”, a nieco później, kiedy jeszcze nie wymawiał prawidłowo słów, uczyła go wierszyków i piosenek.
„Mamy nienajlepszą sytuację finansową, a w pracy są niezadowoleni, że zasiedziałam się na macierzyńskim” – powiedziała teściowej Ewelina, ledwie Krzyś skończył półtora roku. – “Do przedszkola jeszcze nam daleko, więc… cała nadzieja jest w tobie”.
„Jak to…” – zmieszała się Róża, ale w tym momencie wnuk, siedzący na jej kolanach, przytulił ją mocno za szyję i wyseplenił “Baba Róza” – “Dobrze, Ewa. Oczywiście” – westchnęła.
Zarówno Artur, jak i Ewelina pracowali do późna, więc bardzo szybko babcia zdała sobie sprawę, że codzienne jeżdżenie do nich jest bez sensu i znacznie łatwiej jest zabrać Krzysia do siebie na tydzień, a rodzicom zwracać w weekend. Z pracy oczywiście odeszła od razu.
Po dwóch lub trzech miesiącach emerytura przestała wystarczać, a ona, zawstydzona i zaczerwieniona, poprosiła Ewelinę, aby dała jej trochę pieniędzy: wnukowi kupowała dobre produkty, które nie były tanie, a rzeczy na nim wydawały się płonąć.
„W sensie?” – oburzyła się matka. – “Mam ci zapłacić za TWOJEGO wnuka?”
„Nie, Ewo” – Róża sama nie chciała prosić, ale nie było wyjścia. – “Nie płacić, ale trochę dawać na dziecko. Sama wiesz, moja emerytura jest niewielka…”
„Dlaczego prosisz mnie o pieniądze? Dlaczego nie swojego syna? Dlaczego ja miałabym płacić? Mamy wspólne dziecko!”
„Wiem, że Artur pierwszego dnia daje ci całą wypłatę, zostawia sobie tylko na bilet, nawet je obiad za darmo w pracy. Dlatego proszę…”
„Dobra” – zgodziła się w końcu, ale widać było, że bardzo jej się to nie podoba.
Do trzeciego roku życia Krzysio mieszkał u babci, a potem wrócił do domu. Ale tatusia już tam nie było. Ewelina krzyczała na męża z byle powodu i bez powodu, urządzała awantury, latały talerze. Artur nie mógł dłużej tego znieść.
„Czujesz się ze mną źle, widzę to. I mnie już serce zaczyna boleć… Po co mamy się męczyć?” – powiedział, zbierając swoje rzeczy.
„Serce? Przestań kłamać! Znalazłeś jakąś babę?”
„Myśl, co chcesz” – Artur nie kłócił się. Wynajął pokój i przez kilka lat mieszkał sam. Potem jednak ożenił się po raz drugi, ale nie cieszył się rodzinnym szczęściem długo, około roku później zmarł na zawał w wieku czterdziestu czterech lat. Wygląda na to, że nie kłamał temat serca.
Kobieta po rozwodzie syna nadal wychowywała wnuka. Zabierała go ze szkoły, woziła na karate i balet (wybrał dla siebie taką nietypową kombinację). Wszystkie wakacje i prawie cały weekend Krzysiek spędzał z ukochaną Babcią Różą. Nawet miał więcej przyjaciół na jej osiedlu niż w szkole.
Babcia Róża doprowadziła ukochanego wnuka do ukończenia szkoły, płakała podczas wręczania dyplomów (mama nie przyjechała, nie puścili z pracy) i pomogła z wyborem studiów: poszli razem złożyć dokumenty. Zdążyła się nacieszyć, że pierwszą sesję zdał na czwórki i piątki i po cichu odeszła we śnie…
„Teraz zdajesz sobie sprawę, kim była dla mnie Babcia Róża? – Krzysztof starannie zamknął stary album ze zdjęciami i zwrócił się do żony. Ania płakała. – “Hej, co ty?” – „Trochę ci zazdroszczę… Miałeś wspaniałą babcię” – ” Tak, tak… najlepszą!”
„Mamo, dzisiaj USG wyraźnie pokazało, że będziemy mieli dziewczynkę! Tak jak chciałem!” – powiedział dumnie Krzysztof, trzymając żonę za rękę. Poszedł z nią na badanie i uważnie słuchał lekarza, który pokazywał na ekranie skupisko niezrozumiałych cieni: „Oto rączki… Oto nogi … Och, jak dobrze się odwrócił!.. To znaczy… odwróciła się. Patrzcie macie dziewczynę!”
„Gratulacje” – Ewelina zacisnęła usta i nalała herbatę synowi i synowej. – “Mam nadzieję, Aniu, że nie liczycie na to, że po urodzeniu dziecka zrzucicie je na mnie? Nie zamierzam rezygnować z pracy. I w ogóle. Dziecko powinno być wychowywane przez rodziców. Mogę się nim zająć jednorazowo, na kilka godzin… do lekarza, czy coś… A tak – nie. Wychowałam syna, teraz chcę pożyć dla siebie!”
„My… nie myśleliśmy o niczym takim” – powiedziała zdziwiona Ania, a Krzysztof zaczął jakoś spieszyć się do domu, nagle przypominając sobie o ważnych i pilnych sprawach.
Do domu jechali w milczeniu. Już na osiedlu, kiedy mężczyzna zaparkował samochód i zgasił silnik, Ania wzięła go za rękę i powiedziała cicho: „Krzysiu, nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli nazwiemy naszą córkę Róża?..”