To był zwyczajny, mroźny, lutowy wieczór.
Kobieta w zaawansowanej ciąży, ubrana w ciepłe futro podbiegła do swojego męża dając mu butelkę piwa. Tak jak ktoś kiedyś napisał: „Większości naszych kobiet możnaby bezpiecznie postawić pomnik, przez ich pragnienie wyjęcia z bagna, umycia, odnowienia i przywrócenia mężczyzn na ścieżkę normalnego życia tylko po to by go uratować i odejść z jego życia”.
Wspomniane wcześniej małżeństwo było już na krawędzi rozpadu. Mężczyzna nieustannie pił. Chociaż… Kto tak naprawdę nie pił na początku lat 90-tych?
Kobieta w ogóle nie piła od momentu zajścia w ciążę. Poza tym lada chwila miała rodzić.
W tamtym momencie historii nie wiedziała jeszcze, że za kilka rodzin zacznie rodzić, w samym środku zimowej nocy.
Ja miałam być promykiem światła w jej pełnym trudności życiu. Moje pojawienie się okazało się jednak dla niej testem. Urodziłam się z niebieskim śladem na prawym policzku. Siniakiem.
„ Zobacz jak ona bardzo kocha swoją mamę, już będąc w brzuchu przytuliła się do niej buzią!” – śmiali się lekarze
Rok później ta drobna, urocza plamka zmieniła się w ogromny siniak, uciskający na naczynia krwionośne, przez co groziła mi utrata wzroku, a nawet życia.
Później moja nauka w szkole została przerwana na ponad rok, dokładniej piętnaście miesięcy. Musiałam przejść operację przez którą uroczą twarz dziecka zamiast dużej, fioletowej plamy zaczęła ozdabiać szpetna, pięciocentymetrowa blizna. No cóż, w 1986 roku nie było jeszcze szwów kosmetycznych.
Rosłam bardzo szybko i stałam się niejako rozpoznawalna. Niestety nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Spójrz, nadchodzi dziewczyna z blizną! Hej, brzydalu, dokąd idziesz?” – wołały za mną inne dzieci.
Moi prześladowcy musieli zostać jednak ukarani, od kiedy rzuciłam kamieniem w jednego z dokuczających mi chłopców i trafił on w głowę, dręczenie mnie ucichło.
Moje dzieciństwo nie było zwyczajne. Kiedy inne dziewczynki chwaliły się nowymi sukienkami i lalkami, ja częściej towarzyszyłam chłopcom w ich zabawach. Bawiliśmy się m.in. w policjantów i złodziei.
Z wiekiem, stopniowo przyzwyczajałam się do mojej nietypowej dekoracji policzka. Przywykłam do pytań i do tego, że musiałam opowiadać skąd się ona wzięła.
Jakiś czas później przeżyłam moją pierwszą, trzynastoletnią miłość. Dziecięcą i naiwną.
Mój „rycerz na białym koniu” odprowadził mnie do domu po szkolnej dyskotece. Śmiałam się i drżałam ze szczęścia. Ciągle czekałam, aż w końcu przyjdzie lub zadzwoni i umówimy się na spacer. Jednak z jakiegoś powodu tego nie zrobił.
Pewnego wieczoru razem z moją przyjaciółką poszłyśmy na spacer po naszym miasteczku. Chłopcy szli tuż za nami. Jednemu z nich podobała się moja przyjaciółka ale reszta, jak to bywa wśród dzieci, zaczęła żartować ze mnie. Wśród tych chłopców był „mój książę”. Nie mogłam tego wytrzymać. Ze łzami w oczach zapytałam go:
„Dlaczego mi to robisz? Myślałam, że mnie lubisz!”
„Polubić Ciebie? Jak Ty w ogóle możesz być lubiana? Wyglądasz jak Frankenstein.”
Pamiętam tylko, że ruszyłam biegiem. Nie widziałam już ulic, domów bo moje oczy zalały się łzami.
Kiedy weszłam do domu mama siedziała z dziadkiem przy kuchennym stole, pili herbatę. Nie spodziewałam się, że zastanę ich w domu. Mama oczywiście od razu do mnie przybiegła.
– „Mamusiu! Dlaczego oni mi to robią? Jestem strasznie brzydka, nie chcę już żyć!”
Wpadłam w jakiegoś rodzaju histerię. Mama przytuliła mnie i pomogła położyć mi się w łóżku.
W miarę upływu lat zaakceptowałam, że każda kłótnia z moimi rówieśnikami kończyła się wzmianką o mojej bliźnie. Moje poczucie wartości spadło przez to niemal do zera.
Pewnego dnia przyszedł do nas dziadek. Bardzo często nas odwiedzał bo mieszkał naprzeciwko nas. Był emerytowanym wojskowym i dorabiał sobie jako ochroniarz w lokalnej fabryce papieru. Dziadek położył na stole jakieś pieniądze i powiedział:
„To wszystko co nazbierałem, starczy na chirurga dla Ciebie.”
Okazało się, że przez wszystkie ubiegłe lata powoli odkładał pieniądze bym mogła poddać się operacji.
W wieku siedemnastu lat w końcu udało się zrekonstruować mój policzek i usunąć obecne na nim blizny.
Oczywiście wizualnie nie zmieniło się aż tak wiele – jedynie zniknęło wgłębienie, a blizna stała się odrobinę gładsza. Mi to jednak wystarczyło, moja samoocena powędrowała wreszcie górę.
Aktualnie mam już 34 lata, a blizna bardzo rzadko jest przez kogokolwiek zauważana. Jest dla mnie raczej pewnego rodzaju pamiątką, przypominającą jak okrutne potrafią być niekiedy dzieci.
Cała ta historia ma także pozytywny aspekt i pewną korzyść. Dzięki moim przeżyciom zostałam psychologiem dziecięcym by móc pomagać dzieciom takim jak niegdyś ja.