– A jak zamierzasz teraz żyć? – moja mama zapytała mnie cztery lata temu, kiedy byłam w separacji z mężem. – Alimenty są niewielkie, dopiero co wyszłaś z urlopu macierzyńskiego. Moja wnuczka idzie do żłobka za dwa tygodnie, to koszmar.
– Nie mogę trzymać się za wszelką cenę nogawki spodni mojego męża, skoro on zdecydował się odejść – rozsądnie odpowiedziałam.
– No, przynajmniej to twoje mieszkanie – potrząsnęła głową mama. – Dzięki Twojej babci.
Razem z mężem i córką do tej pry mieszkaliśmy w moim dwupokojowym mieszkaniu, które babcia podarowała mi jeszcze za życia, na długo przed ślubem. Mama nie miała nic przeciwko, ale zawsze podkreślała: teoretycznie mieszkanie jest jej – jej mamy. A moja babcia zrobiła to, bo ona jej kazała to zrobić.
– Czy nie chciałabyś się do mnie wprowadzić? – mama zaproponowała. – Razem będzie łatwiej, a mieszkanie babci można wynająć.
Z ekonomicznego punktu widzenia było to lepsze, bardziej opłacalne, ale wiedziałam, że moja matka to bardzo trudna osoba. Przyzwyczajona do dowodzenia, jej punkt widzenia zawsze był słuszny, reszta była w błędzie.
Ale nie było innego wyjścia: mój były mąż płacił niewielkie alimenty, a po narodzinach dziecka w nowej rodzinie poszedł nawet do sądu, aby obniżyć płatności.
Ciężko było mieszkać z moją mamą .
– Długo będziesz oglądać telewizję? – szepnęła do mnie mama – wnuczka musi spać!
Albo:
– Dlaczego kupiłaś te buty? Stare są jeszcze solidne!
Oddawałam mamie wszystkie pieniądze z wynajmu mojego mieszkania, które uparcie nazywała babcinym. Opłacałam rachunki za media, a resztę przeznaczałam na siebie i córkę. Reszta była znacznie mniejsza, tak na marginesie.
Jakieś 2 lata po rozwodzie poznałam mężczyznę. Rozwiedziony, bez dzieci, miał mieszkanie: jednopokojowe, 40 minut metrem od mojego. Nie zamierzałam wychodzić za niego za mąż, zadowalały mnie nasze nieczęste spotkania, a myśli o zdradzie pierwszego męża miałam już dość.
– Jak córka pójdzie do szkoły – powiedziałam mamie – wtedy przeprowadzimy się do mnie, chyba dostanę awans.
Mama potrząsnęła sceptycznie głową i powiedziała:
– Nie trzeba się wprowadzać do mieszkania, ale do mężczyzny, z którym jesteś! Małżeństwo jest konieczne. Twój chłopak nie proponuje Ci, żebyś się wprowadziła?
Andrzej tak, ale ja nie chciałam. Nie miałam nic przeciwko temu, żeby odwiedzał mnie i moją córkę w moim mieszkaniu, ale żeby zamieszkać razem… może kiedyś.
Postanowiłam tego lata wyprowadzić się od mamy, co jej oznajmiłam.
– A lokatorzy? – mama się opamiętała.
– wypowiedziałam im umowę – mówię, – dałam im miesiąc, potem w lipcu uzupełnię formalności, a w sierpniu się wyprowadzimy.
– I jak ja będę żyła? – zadała kolejne pytanie. – sama ? Jeśli się wyprowadzisz, kto będzie płacił czynsz? I nie będzie pieniędzy od lokatorów. Jak ja będę żyła z samej emerytury, pomyślałaś?
– Mamo – powiedziałam. Czy sugerujesz, że mam mieszkać z Tobą przez całe życie?
– Nie sugeruję tego – mruknęła. – Powinnaś wyjść za mąż. A żona musi żyć przy swoim mężu. Co z tego, że ma jednopokojowe mieszkanie! Możecie razem weźmiecie kredyt hipoteczny!
To po co mi kredyt hipoteczny, skoro mam mieszkanie? Nie chcę za szybko wejść w nowe małżeństwo, mam złe doświadczenia z poprzedniego.
– To mieszkanie jest babci – strofuje mnie matka. – Szczerze mówiąc i tak nie masz do niego żadnych praw. Powinno być moje. Byłam głupcem, kiedy myślałam, że powinnam zarejestrować je na Twoje nazwisko! Poza tym, jesteś dobrą córką! Jak Ci było ciężko, uciekłaś do matki, a teraz masz matkę w nosie? Przetrwaj na własną rękę, matko, na swoich groszach?
Sytuacja z dnia na dzień stawała się coraz bardziej nerwowa. Razem z moją matką życie było po prostu nie do zniesienia – codzienne pretensje, żale i wypominanie mieszkania…
I co zrobić? Wziąć ślub, aby matka nadal wynajmowała „babci” mieszkanie i spokojnie żyła na emeryturze? Czy też nie słuchać matki – moje mieszkanie jest moje, moje życie też jest moje i muszę żyć tak jak chcę, a nie tak jak każe mi matka?