Na sali było nas pięć. Moje wspomnienia ze szpitala położniczego.

Na naszej sali było pięć kobiet. Pierwszą, która tutaj trafiła, była Helena. Słyszałam, jak rodziła, kiedy przywieziono mnie karetką w nocy. Ale według słów lekarza do mojego porodu było jeszcze daleko, powiedzieli, że spędzę tutaj co najmniej tydzień. Z tymi słowami położyłam się spać.

Nocą nie mogłam zasnąć z powodu przerażających krzyków Heleny. Wydawało mi się, że po prostu ją tam mordują. W tamtym momencie trudno było zrozumieć Helenę. Wydawało mi się, że moje objawy nie są wcale słabsze od jej bólu.

Często pytałam krewnych i znajomych jak rodzić. Czy to bolało i co w ogóle wtedy czujesz. Mówiono mi, że ból jest w pełni do zniesienia, można wszystko znieść, jeśli trzymasz nerwy na wodzy. Głównym argumentem było to, że nasi przodkowie rodzili w polach, bez lekarzy i wygód. Po tym szli dalej pracować. Trochę mnie to uspokajało.  Ale czasami zdarzały się takie osoby, które wariowały z powodu każdego skurczu. 

Helena wydawała się być jedną z nich. Wywarła na mnie silne wrażenie. Tak bardzo, że moje bóle się zaostrzyły. Za kilka minut Helena przestała krzyczeć, a zapłakało jej dziecko. Doktor powiedział, że ma wspaniałego chłopca.

Po tak głośnym występie nagle zrobiło się cicho, strasznie cicho. Przez ból po prostu nie wiedziałam, co robić i chodziłam z kąta w kąt, dręczona dzikim pragnieniem. Zrozumiałam, że nie mogę być już dłużej sama na sali nocą. Wychodząc na korytarz spotkałam się z kompletną pustką. Obok były otwarte drzwi do sali operacyjnej. Od jej widoku i leżących tam instrumentów zrobiło mi się nieswojo. W końcu sali drzemała pielęgniarka. Bardzo się jej nie spodobało, że wychodzę i zakłócam sen. Groźno krzyknęła: “Idź spać, inaczej przeze mnie nie wyśpi się lekarz, który cały dzień będzie robił operacje!”.

W tym momencie poczułam ostry ból i miałam wrażenie wypływającej wody. Lekarz obudził się, a ja urodziłam córeczkę.

Rano na oddziale, na którym mnie umieszczono, zauważyłam samą Helenę. Wesoło wymachiwała nogami na łóżku, uśmiechała się i wydawała mi się niesamowicie piękna. Jej fizyczność przyciągnęła moje spojrzenie. Zawsze chciałam być naturalnie atrakcyjna. 

Później przywieźli do nas Mariolę. Miała dopiero 19-naście lat, ale myślałyśmy, że ma co najmniej 40-ści. Za każdym razem, kiedy otrzymywała przesyłkę, był w niej list od męża, który był niesamowitym romantykiem. W każdej linijce deklarował jej miłość i marzył o wycałowaniu jej. Żałował, że przyszło im się na chwilę rozstać. Mariola bez wahania czytała nam swoje listy na głos.

Niestety, mąż Heleny ani razu jej nie odwiedził. Ponadto nie pisał żadnych kartek. Przychodziła do niej tylko teściowa.

Wydawało mi się niejasne, jak można chcieć kobietę po porodzie. W końcu wygląd zewnętrzny pozostawia wiele do życzenia. W tym momencie my wszystkie przypominamy chodzące cienie o bladych twarzach. Jedyne, co martwi mamy w tym okresie, to zdrowie nowo narodzonego dziecka. A już na pewno nie wygląd.

Potem trafiła do nas Maria. Duża dziewczyna ważąca nie mniej niż sto kilogramów. Jej dziecko było również duże – ważyło 5 kilogramów. Maria mówiła, że lekarze nieustannie mówili jej o diecie i potrzebie położenia jej na oddziale patologii ciąży. Jednak miłość Marii do jedzenia okazała się znacznie silniejsza. 

Ciągle byłam zdumiona, jak Marysia może tak dużo jeść. Cały czas przez telefon składała zamówienia, a to mężowi, a to bliskim. Przynosili jej ogromne torby z jedzeniem. W nich była i kiełbasa i chleb i niekończące się słodkości. Nawet wtedy Maria potrafiła powiedzieć swojej rodzinie, że przynieśli jej coś złego, czego nie zamawiała. Ale Marysia nigdy nie jadła sama, zawsze starała się nas wszystkie ugościć. 

Było nam wesoło i ciekawie ze sobą. Naprawdę się zaprzyjaźniłyśmy. Ale później położyli z nami Olgę. Była bardzo słaba po cesarskim cięciu. Ledwo co doszła do siebie po znieczuleniu. W ogóle z nami nie rozmawiała, a na pytania nie odpowiadała. 

Wymieniłyśmy spojrzenia i snułyśmy różne domysły. Potem z jakiegoś powodu zaczęłyśmy myśleć, że Olga porzuciła swoje dziecko. To stało się przyczyną naszej pogardy do niej. A Olga ciągle płakała…

Następnego dnia przyszedł do nas lekarz pediatra. Z uśmiechem powiedziała, że z naszymi dziećmi wszystko w porządku, rosną i przybierają na wadze. Potem podeszła do Oli i szepnęła: “Twoje dziecko najprawdopodobniej umrze”. Byłyśmy do głębi wstrząśnięte. 

Później okazało się, że Olga ma już 35 – lat, a ta ciąża była jej pierwszą. Dziecko przyszło na świat jako wcześniak – ważyło 1,5 kilograma. Było nam niesamowicie żal Olgi, próbowałam ją nawet wspierać, mówiąc, że wszystko się ułoży. Ale Helena odciągnęła mnie z powrotem. Rzeczywiście, lepiej w takiej sytuacji niczego nie mówić. Nie wiedziałyśmy, czy ma męża i czy ktoś z jej bliskich ją wspiera. 

Od tego momentu na sali panowała ciężka atmosfera. Nie mogłyśmy się już więcej śmiać, Mariolka nie czytała romantycznych wiadomości. Wszystkie wewnętrznie przeżywałyśmy tragedię Olgi. 

Olga w ogóle nic nie jadła, Bałyśmy się o nią. Marysia czasami bez słów kładła na jej szafkę nocną jakąś przekąskę z nadzieją, że Olga chociaż cokolwiek zje. Ale to wszystko było na nic.

W te godziny, w które przynoszono nam dzieci do karmienia, Olga czuła się szczególnie okropnie. Chowała głowę pod kocem i leżała tak kilka godzin. Potem umieszczono ją na innej sali. 

Po wypisaniu ze szpitala, stałyśmy się z dziewczynami dobrymi przyjaciółkami, ciągle dzwoniłyśmy do siebie, dzieliłyśmy się sekretami rodzinnego życia. Opowiadałyśmy o niuansach z życia potomków, przekazywałyśmy sobie doświadczenia co do opieki i wychowania dziecka. Mariola była ciągle zazdrosna o swoje dziecko. A Marysia mogła wziąć się za siebie i przejść na dietę. 

Sześć miesięcy później siedziałam w przychodni z dzieckiem, gdy nagle podeszła do mnie atrakcyjna dziewczyna i przywitała się ze mną. Myślałam, że nie znam jej i uznałam, że dziewczyna się po prostu pomyliła. Chociaż uporczywie patrzyła się na mnie, czekając na odpowiedź.

 – Nie poznajesz mnie? Jestem Olga, leżałyśmy na tej samej sali po porodzie.

Byłam po prostu oszołomiona. Trzymała w rękach wspaniałego, pucołowatego chłopca, który uśmiechał się radośnie.

 – Cześć – powiedziałam zdezorientowana. Czy to twój synek, którego życie było zagrożone? 

 – Tak, tak właśnie wyrósł, chociaż było to bardzo trudne.

Dzieciaki, patrząc na siebie, śmiały się wesoło, a nas to uczyniło jeszcze silniejszymi. 

Oceń artykuł
Twoja Strona
Na sali było nas pięć. Moje wspomnienia ze szpitala położniczego.