Nadal mogę to zrobić

Oddychaj… oddychaj! Jak ja to robiłam wcześniej? Nie, nie, nie chcę tam iść, za ciemny całun dzwoniącego spokoju, gdzie nie ma dźwięku ani szmeru, a tylko mrok i wieczny sen. Chcę iść w przeciwnym kierunku, gdzie szumią brzozy i deszcz leje się z nieba, a potem słońce świeci i roztacza swoje złote światło nad horyzontem, wywołując uśmiech na świecie i pozostawiając jasną nadzieję w mojej zagubionej duszy do rana. Uwolnij się… Muszę się uwolnić i zacząć oddychać…

– Jest puls! Cóż, dzięki Bogu! Przestraszyłaś nas, Kochanie!

Z czystej słabości Zofia nie mogła otworzyć oczu: powieki tylko lekko drgnęły i znów się zamknęły. Ale była tutaj, wśród głosów ludzi, uporczywych szpitalnych zapachów i zimnego sztucznego światła, ale jednak światła, nie ciemności.

Zadomowiły się w jej krwi. Tysiące komórek, niosących śmiech, rozpełzło się po jej młodym ciele, rozmnożyło się błyskawicznie i zniszczyło wszystko na swojej drodze. Tym razem jej się udało. Minął kolejny etap. Szósty z siedmiu.

– Co się stało z tą dziewczyną z pokoju ósmego? Wypisali ją?

– Z Sylwią? Zabrali ją wczoraj w nocy, biedactwo. Była wyczerpana.

– Ahhhh – kobieta w niebieskiej chustce wyprostowała się i potrząsnęła głową.

Zofia skrzywiła się na tę podsłuchaną rozmowę i poczuła, jak serce podskoczyło jej do gardła. Sylwia… Czasem rozmawiały. Sylwia miała męża i małe dziecko. Ich ostatnia rozmowa przed lustrem w łazience mimowolnie odtworzyła się w jej umyśle.

– Nie martw się, później odrosną Ci nowe! – Sylwia uśmiechnęła się wtedy.

Zofia z bólu przejechała dłonią po skroni. Jeszcze niedawno były to przepiękne włosy w kolorze perłowego blondu, teraz tylko miejscami widać było siwy puch. Tej osoby w lustrze Zofia nie znała i nie mogła uwierzyć, że to ona.

– Jak to było możliwe? Wciąż mam wrażenie, że to koszmar, że to nie jest prawda…

– Nie zatrzymuj się na złych rzeczach. Staram się myśleć o chorobie tak mało, jak to tylko możliwe. Wyobrażam sobie, jak biegam z synem za piłką po placu zabaw, on jest świetnym piłkarzem. Och, jak ja za nim tęsknię! Zamykam też oczy i znajduję się w domu moich rodziców na wsi, z malinami i truskawkami… Nie mogę się doczekać lata – będziemy mieli ich pod dostatkiem!

Zofia spoglądała z sympatią na Sylwię. Okazało się, że nie miała zamiaru umrzeć, choć po porannej kroplówce była blada i ledwo zdążyła do toalety. A teraz już jej nie było.

W przerwach między chemioterapią Zofia była w domu. Jej pokój nie był przykładem porządku – szafa pełna ubrań, na toaletce sterta kosmetyków. Choroba Zofii sprawiła, że wszystko to wydawało się szczególnie nieważne. Ona mogła już nigdy tu nie wrócić…

Całe jej życie, wszystkie jej myśli były zbudowane na tych złych rzeczach. Jak miała sobie poradzić bez włosów, bez rzęs, z których była tak dumna, bez potrzeby posiadania ładnych ubrań i bez tych wszystkich ozdób. Ważna i kapryśna królowa, którą Zofia od dawna przywykła być, nagle zdjęła swoją koronę i zaczęła ją obracać w dłoniach, uważnie się jej przyglądając. Ciężka i zupełnie bezużyteczna rzecz. Udawanie, przedstawienie, strata czasu… Czas, którego być może Zofii pozostało niewiele, by po prostu żyć i zauważać ten świat, a nie przechodzić obok, zważając na wygląd i wikłając się w cudze podstępne pułapki. A Natalia już wcześniej wszystko sobie uświadomiła.

– Cześć Natalia, tu Zofia.

– O mój Boże, Zofia! Jak się masz? Dzwoniłam i pisałam, ale pewnie nie byłaś w stanie. Wszystko rozumiem.

– Tak, miałam co robić. Chciałam tylko Cię usłyszeć.

Zofia zapytała ją o szkołę, a Natalia zaczęła mówić. Chciała tylko zobaczyć dzieci, posiedzieć w klasie , prosić o wybaczenie wszystkich, których mogła urazić, a nawet chciała dawać kwiaty i słodycze słodkiej i skromnej Klarze i widzieć, jak jej ciepłe brązowe oczy rozjaśniały się, a ona spojrzeniem przekazywała „Wybaczam ci, Zofio, nie chciałam się gniewać”.

Łzy popłynęły z oczu Zofii, nie wycierała ich, ale cieszyła się każdą spływającą po jej bladym policzku. Łzy oczyszczenia, łzy radości dla innych i zalegającego smutku – tak nowe i czyste zakiełkowały w jej duszy.

– Mamy imprezę z okazji ukończenia szkoły 20 czerwca. Może byś przyszła? – Natalia zapytała. – Wszyscy naprawdę chcą Cię zobaczyć!

– Och, nie, nie… Nikt mnie nie rozpozna. A poza tym… Ostatnią chemioterapię mam 19 czerwca. Będę z Tobą w kontakcie. Jesteś mi winna zdjęcia – odpowiedziała Zofia.

Głos Natalii, tak znajomy i bliski, długo brzmiał w głowie Zofii.

– Tatusiu, zatrzymaj samochód przy tych brzozach. Chcę do nich podejść.

Byli w drodze na ostatnią chemioterapię. Zofia nie czuła się na tyle silna, by stawić czoła nowemu ciosowi.

– Dlaczego chcesz tam iść, co masz na myśli? Chcesz iść do toalety czy coś? – zastanawiała się mama.

– Nie! Mamo, zostaw mnie w spokoju! Muszę iść.

Ojciec zatrzymał samochód. Jasne brzozy szeleściły cicho i bezgłośnie. Zofia podeszła do jednej z nich i objęła biały pień, przykładając do niego ucho. Rozległ się ledwie wyczuwalny szum. Drzewo jest żywe. Soki ziemi są w nim.

– Proszę, brzozy, powiedzcie mi dobre słowo w niebiosach! Tak bardzo chcę chodzić w słońcu i słuchać ptaków, tak bardzo chcę kochać i być, być tu, unosząc się ze szczęściem nad ziemią, bo będę miała czas, zawsze będę miała czas, żeby wykiełkować trawę!

Jeśli Ci się podobało, polub to proszę :)

Zapraszamy do obejrzenia filmu

Oceń artykuł
Twoja Strona
Nadal mogę to zrobić