Znaczenie tego, że ludzie potrzebują miłości i uwagi, moja 7-letnia córka Martynka zrozumiała dużo wcześniej niż niektórzy dorośli.
Po przeniesieniu się do innej szkoły, poznała ciekawą tradycję. Ponieważ w naszej małej szkole nie było tak dużo dzieci, święta obchodzono w małych grupkach, w klasach.
W Sylwestra dzieci najpierw otoczyły przyjaznym tłumem Świętego Mikołaja i Śnieżynkę, a następnie stanęły na stołku i mówiły wierszyki.
Starsi głośno klaskali w dłonie i dopingowali małych artystów. A potem wszyscy stanęli razem w wielkim okrągłym kółku do tańca.
Wiek i pozycja w szkolnej hierarchii nie miały znaczenia, zabawa sprawiła, że zapomnieli o wszystkich głupich zasadach i uprzedzeniach rutyny szkolnego życia.
Wśród nich był jednak jeden chłopiec, który miał na imię Michał. Michał miał 9 lat, ale powtarzał klasę. Wciąż opuszczał lekcje z winy rodziców, którzy często nie wypuszczali go z domu, a czasem zapominali, że mają dziecko.
Nie miał żadnych przyjaciół, w szkole wszyscy się z niego śmiali. Nazywali go „obdartusem”. Często przychodził do szkoły w brudnej koszuli, z podartym tornistrem i też bez odrobionej pracy domowej.
Nie był jednak agresywny. Nauczycielka powstrzymała zachowania dzieci, które sprawiałyby mu przykrość. Wielokrotnie wzywała rodziców do szkoły, ale to nie skutkowało.
Chłopiec z czasem stał się jeszcze bardziej nietowarzyski i wycofany.
Pewnego dnia zdarzyła się taka historia:
Podczas zakończenia roku stał z dala od innych dzieci. To właśnie zwróciło uwagę mojej córki.
Oprócz koszy upominkowych najaktywniejsze dzieci otrzymały balony i gwizdki.
Martynka była jednym z najbardziej niespokojnych dzieci. Odebrawszy nagrody, natychmiast podeszła do Michała i uroczyście wręczyła mu prezenty ze słowami: – Chcę widzieć Twój uśmiech.
On (według nauczycielki) zadrżał z zaskoczenia.
– Nie potrzebuję!
– Weź to, Michał, daję Ci to z głębi serca. Nie chcę, żebyś cały czas był smutny.
Chłopiec zawstydził się, spojrzał w dół i… wyciągnął brudną rękę po prezenty.
Po tym zdarzeniu zaczął się inaczej zachowywać. Martynka nadal proponowała mu bycie jego przyjaciółką z czystą dziecięcą bezpośredniością.
Nauczyciele zauważyli, że zaczął wykazywać zainteresowanie nauką. Na przerwach często przychodził do klasy, w której uczy się moja córka i przynosił jej jabłka lub cukierki ze słowami: – Chcę, żebyś też się uśmiechała.
Doskonały przykład tego, jak miłe słowo i uczynek dosłownie zmienia człowieka na jego oczach. Rozmawialiśmy nawet o tym na zebraniu rodziców. Wychowawczyni klasy mojej córki podała moją Martynkę jako przykład.
Powiedziałam jej:
– Moja córka jest taka sama jak każde inne dziecko… Ale była z siebie tak dumna! Nie wyobraża sobie Pani tego!
Z czasem zarówno władze szkolne, jak i służby socjalne zrobiły swoje. Rodzice byli pouczani i straszeni, że jeśli nie będą odpowiednio traktować swojego dziecka, zostaną pozbawieni swoich praw.
Był wielki skandal. Interweniowała babcia Michałka. Teraz dziecko mieszka z nią i jej mężem – bardzo pogodnym i życzliwym człowiekiem Stefanem.
Wydaje się, że chłopiec znalazł swój drugi dom i dostał nowe życie. Chodzi do szkoły czysty, jego praca domowa jest zawsze zrobiona. Nadal zdarza mu się zaliczyć niepowodzenia, jeśli chodzi o oceny, ale jego poziom wiedzy jest znacznie wyższy.
Rodzice? Oni żyją w ten sam sposób. Nie potrzebują swojego syna i nigdy go nie potrzebowali. Niestety.