Kacper niecierpliwie grzebał wokół siebie w poszukiwaniu kluczy. Następnie, zrzucając torby na podłogę, otworzył plecak. Odnalazł je! Otworzył drzwi, wszedł do mieszkania i zapalił światło.
Na widok, który właśni ujrzał, plecak wypadł mu z dłoni. Wszedł głębiej i rozejrzał się. Szafa była otwarta, szklany puchar w kształcie piłki rozbity, a ubrania leżały w chaosie. Jesienna kurtka, z podwiniętym jednym rękawem, ledwo trzymała się na wieszaku.
Kacper ostrożnie chodził po mieszkaniu. Pokój przypominał pole bitwy. Zasłony były do połowy zerwane. Okiennice były otwarte. Nie wspominając o kuchni, bo w niej panował kompletny chaos. Jeszcze rano czysta podłoga, teraz była zaśmiecona kaszą, bekonem i kwaśną śmietaną. Sięgnął po telefon.
– Jakie są straty? – zapytał policjant.
– Chyba żadne, wszystko, co cenne jest nas miejscu – powiedział Kacper nonszalancko. – Ale kto to wszystko zrobił? Dlaczego?
– Może jesteś szpiegiem lub tajnym agentem? – policjant zażartował. – Czy zamki są sprawne? Kto może tak uprzykrzać życie? Nie rzuciłeś żadnej dziewczyny? Brzmi jak zemsta.
– W tej chwili nie mam dziewczyny. Uczę się i pracuję jako sprzedawca w sklepie. Nic nie rozumiem – Kacper zawahał się.
– W porządku, załatwimy to – podsumował policjant. – Ale nadal przemyśl to, komu podpadłeś. To jest dziwne. Drzwi balkonowe są otwarte, ale od ulicy nie można wejść do środka. Rozmawialiśmy z sąsiadami. Do najbliższego wejścia jest kawał drogi. Jest tam gzyms, ale wąski, ludzie nie mogą się przedostać. I dlaczego miałby ktoś ryzykować życiem, tylko po to, by uniknąć kłopotów? Pomyśl.
Kacper spędził całą noc na porządkowaniu swojego mieszkania. W głowie kipiało mu od pytań. Nie było żadnych wyjaśnień.
Po południu, podczas zajęć, opowiedział kolegom o tym, co się wczoraj wydarzyło. Wszyscy wzruszyli ramionami. Nikt nie potrafił wymyślić żadnej realnej wersji.
– Nawiedził Cię duch – powiedział kolega z klasy. – Babcia mi o nim opowiadała. Powiedziała, żebyś zostawił ciasteczka na kanapie dla małej dziewczynki, ona to zniesie i nie będzie Cię już niepokoić.
Wszyscy roześmiali się jednogłośnie, a Kacper zawahał się.
Zalogował się do Internetu, znalazł telefon od uzdrowicielki i poprosił ją, by poszła z nim do domu. Cóż, na wszelki wypadek.
– Tak więc, duch istniał naprawdę. Tylko, że on nie był dorosły, ale był dzieckiem. Odprawię rytuał i zobaczę się z nim. Będziesz dobrze spał.
Uzdrowicielka chodziła po mieszkaniu. Szeptała i machała płomienną trawą jak ćma. Później wzięła dużą sumę pieniędzy za swoją pracę i odeszła. Pozostał tylko ostry zapach i nieświeże mieszkanie.
Kacper zakaszlał i otworzył drzwi balkonowe, aby zobaczyć wioskę. Poszedł spać. Jednak czy to z powodu atmosfery, czy wilgotnego zapachu, nie udało mu się zasnąć.
W ciągu godziny jego uwagę zwrócił hałas na balkonie. Coś spadło. Kacper pochylił się do przodu i słuchał. Jego dłoń intensywnie szukała czegoś do obrony na szafce nocnej, trafiło na lampkę.
Dało się słyszeć skrzypienie drzwi balkonowych. Kacper, starając się nie robić hałasu, usiadł na swoim łóżku. Przygotował się do obrony. Ktoś mały wyszedł na środek pokoju. Winny został złapany. Kacper zaświecił mu lampką prosto w oczy, ale ten nawet nie wzdrygnął się.
Przymknął tylko na chwilę oczy z braku odpoczynku, po czym wydał z siebie radosny, głupkowaty pisk i pobiegł do Kacpra. Wskoczył na łóżko, wdrapał się na kolana chłopaka i nie przerywając piskliwego głosu, zaczął wpełzać na jego brzuch.
– Szop – zaśmiał się Kacper. – Skąd się wziąłeś? Jak się tu w ogóle znalazłeś? Nie boisz się mnie? Czy jesteś głodny? Co mogę dla ciebie zrobić?
Kacper przeglądał Internet, a potem poszedł do kuchni. Wyjął kilka jajek, jabłek i krokietów.
– Mam tylko to, częstuj się – poradził nieśpiesznie Kacper, wyciągając jedzenie. – Dziś już pójdziemy spać, ale jutro wszystko załatwimy.
Nazajutrz Kacper udał się do sąsiadki, której balkon znajdował się najbliżej niego.
– Czy to nie jest twój „dobytek”? – zapytał starszą sąsiadkę.
– Och, to mój szop – powiedziała babcia. – Myślałam, że spadł z balkonu. Siostry nie było, a on został ze mną. Nie wiem, co z nim zrobić. Jest tak energiczny, że wywrócił całe moje mieszkanie do góry nogami. Przeniosłam go na balkon. Widzę, że staliście się przyjaciółmi. Dlaczego nie zabierzesz go ze sobą?
Szop wpatrywał się w Kacpra swoimi nicponiowatymi oczami i mruknął cicho.
– Jak on się nazywa? – zapytał.
– Psotnik. Ma też książeczkę zdrowia, później Ci ją dam – powiedziała z nadzieją kobieta.
– W porządku. Psotnik, chodźmy do domu – mruknął Kacper.
A zwierzę warknęło nieco głośniej.
– Dziękuję Ci – mruknęła babcia. – Przyniosę Ci za to cały worek jabłek. Dziękuję!
– Miałeś rację – zwrócił się Kacper do kolegi z klasy. – Rzeczywiście miałem ducha i teraz mieszkamy razem.