Mój dziadek był wredny, często pijany i bardzo, bardzo uciążliwy. Uważał też, że jest genialnym ogrodnikiem.
Za życia czytał jakiś tanie gazety ogrodnicze. Coś w stylu „Ogrodniczy elementarz” albo „Bądź bohaterem swojego ogrodu”.
To były gazety, w których było napisane dużo bzdur o ogrodnictwie. Najbardziej znaczącą gazeta to był księżycowy kalendarz zasiewów.
Reszta była w stylu „niewola zabija witaminy – jak uprawiać pomidory bez szklarni”, „łabędzie z opon – główna ozdoba Twojego ogrodu”, „owce i kozy: trzy do jednego – główny sekret zbiorów tybetańskich mnichów”. Albo „Trzy krople acetonu w wiadrze i twoja brukiew będzie miękka i jedwabista”.
Dziadek czytał te bzdury przez cały rok, chłonął mądrość przodków i ładował się pomysłami. A potem dzielił się tą mądrością bardzo długo, żmudnie i wiele razy z tymi, którzy go otaczali. Gdyby ktoś próbował mu wytłumaczyć, że to wymysły niemające nic wspólnego z prawdziwym ogrodnictwem, wściekłby się i zacząłby krzyczeć. Zwłaszcza, gdy był pijany.
Ogólnie rzecz biorąc, na początku kolejnego sezonu dziadek miał milion pomysłów i desperacką chęć wcielenia ich w życie. Jak rozumiecie, plony w naszym ogrodzie warzywnym (czasami dobre, ale częściej nie) rosły nie dzięki, ale pomimo tych wszystkich pomysłów.
Pewnego wiosennego dnia w gazecie ukazał się przepis na kiszenie ogórków. Najlepsze na świecie, najsmaczniejsze. Tak, z tajnych przepisów kuchni cesarza. Dziadek nabrał obsesji na punkcie tego przepisu i zanim nadeszło lato, głośno ogłosił, że w tym roku będzie kisił ogórki w swojej altanie według tego przepisu.
To znaczy, babcia będzie je kisić – dziadek tylko generował pomysły, a babcia robiła słoiki.
A ten przepis był kompletnym nonsensem. Ogórki w misce zalać osoloną wodą. Pozostawić na trzy dni. Następnie dokładnie spłukać. Następnie zalać ciepłą wodą z cukrem i włożyć do słoików. I po co nam to cudo, skoro w naszej rodzinie mamy świetny przepis na ogórki od więcej niż pierwszego pokolenia? Z liśćmi porzeczki, chrzanem, goździkami i czosnkiem.
Ale przez lato dziadek doprowadzał babcię do szału swoim marudzeniem na temat nowego przepisu i tego, że nie może żyć bez ogórków, używając teraz nowego przepisu. Babcia się wściekła i zrobiła mu dwadzieścia kilogramów ogórków według nowego przepisu.
A w sierpniu ukazał się kolejny numer „Ogrodniczego elementarza”, w którym o tych ogórkach napisano osobny artykuł. Redakcja wydrukowała ten przepis w kwietniowym numerze jako żart prima aprilisowy.
I nikt w redakcji nie przypuszczał, że znajdą się tacy ogrodnicy, którzy rzeczywiście zdecydują się coś z tym przepisem zrobić. Podobno redakcja już została zasypana listami z „podziękowaniami”.
Jak moja babcia krzyczała. Krzyczała na gazetę, na ogórki, a szczególnie na dziadka. Próbowała karmić dziadka świeżo przygotowanymi przetworami. Dziadek się opierał i nie chciał ich jeść. Potem powoli otwierał te wszystkie słoiki i wynosił ogórki do dołu kompostowego. A pod koniec sezonu nie tryskał już pomysłami na ogród.
Sezon się skończył. Do domu przychodziły nowe numery gazety. Dziadek chłonął kolejne pomysły. Ale teraz babcia miała potężny kontrargument przeciwko tym „sekretnym tajemnicom kanadyjskich rolników”. Argument ten został wyrażony w zdaniu:
– Zrobię ci, stary, Twój specjał – ogórki, a nie… (zastąpić dowolny nowy pomysł)