Mieszkał pewien człowiek w naszej wiosce, według dokumentów nazywał się Błażej, ale wszyscy wołali na niego Pomidor. Dlaczego Pomidor? A kto to teraz pamięta?
Pomidor z wyglądu był bardzo przeciętnym mężczyzną: niezbyt wysoki i niezbyt przystojny. W młodości nie wyróżniał się szczególną atrakcyjnością, a do tego był krzykliwy, od razu zaczynał się kłócić.
Nie trzeba dodawać, że dziewczyny nie widziały w Pomidorze kandydata na męża. Do której by nie podszedł, wszędzie spotykał się z odmową.
Poszedł kiedyś do Halinki-świniarki, a ona, choć miała najzwyklejszy wygląd, nie dość, że odmówiła, to jeszcze wyśmiała biedaka. Zirytował się Pomidor i powiedział, że to nie on jest niewystarczający dla lokalnych panien, a one wszystkie nie znają się na miłości.
– Znajdę o wiele lepszą!
I znalazł! Przywiózł skądś młodą dziewczynę – piękność. Warkocz gruby jak ręka, oczy ogromne, szczupła, niegłupia. Pomidor się tylko szczerzy przy niej, tak wszystkim pokazał na co go stać.
Ludzie początkowo sądzili, że ta dziewczyna, Zofia, nie pozostanie długo w naszej wiosce, znajdzie kogoś lepszego pod względem wyglądu. Ale Zosia nigdzie się nie wybierała, pracowała na burakach, rozwijała gospodarstwo wraz z mężem.
Jakoś niepostrzeżenie pojawiło się troje dzieci w rodzinie. Starszy właśnie ukończył szkołę średnią, Zosia w wieku czterdziestu lat rozkwitła jeszcze bardziej, nabrała sił i doświadczenia, gadali o niej we wsi aż uszy więdły.
Wszyscy już dawno zrozumieli, że kocha swojego Pomidora, gdy nagle nowina: Zofia odeszła od Błażeja.
– Jak odeszła, gdzie?
– Wyjechała gdzieś na południe. Pamiętasz, jak robotnicy budowali u nas domy. Przymilał się do niej ten brygadzista, no i wyszło szydło z worka.
– Jak to, nikt się nie spodziewał!
– I tak zawsze, cicha woda brzegi rwie.
Zosi nie było tydzień, a potem wróciła do domu. Brygadzista był żonaty. Kochanka przyjechała do niego, a tam żona i dzieci. To ją żona pogoniła. Dlaczego podał adres? Nie dawał, dowiedziała się od kogoś z brygady.
Pierwsze noce spędziła na sianie, dzieci wołały do domu, ale mąż milczał, a ona nie odważyła się. Potem burknął:
– Idź do chaty, nie kot żeby na sianie spać.
Wszyscy żyli w swoim kącie, ale stopniowo życie zaczęło się układać. Jakby nie było brygadzisty. Ale pewnego wieczoru, gdy Pomidor był u sąsiadów, przybiegła jego córka:
– Tato, mama umiera!
Pomidor biegiem do domu, sąsiadka z mężem za nim.
– Ona rodzi! Idź po samochód – zorientowała się sąsiadka.
– Jak rodzi? – Pomidor zbladł: – Nie możliwe. Nie powinno nic być.
– Ty nie powinieneś, a ona to co innego – zaśmiała się sąsiadka.
Zosia urodziła córkę. Ciemna, czarnowłosa dziewczyna była kopią tego brygadzisty. Tak, Pomidor oczywiście wiedział, że to nie jego dziecko, ale przyjął dziewczynę, podobnie jak inne dzieci.
– Pomidor, cudze dziecko karmisz? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać pani sprzątająca.
– Ona może być mi najbliższa, choć obca – warknął facet.
Jakby przewidział przyszłość, mała Ewka to wykapany tata, gdzie Pomidor tam i ona. Nie żałował niczego dla swojej córki, kochał bez pamięci, ponieważ nie ten ojciec, który spłodził, ale ten, który wychował. Ewa wyszła za mąż już po śmierci ojca, a jej syn nazywał się Błażej.