Pewnego dnia wracałam do domu przez park i zauważyłam wózek stojący przy ławce. W pobliżu nie było nikogo i wydawało mi się to dziwne. Zbliżyłam się i zerknęłam do środka. Wózek był pusty. Poprzez wygląd wózka domyśliłam się, że to nie cyganie o nim zapomnieli. W krzakach usłyszałam szelest liści i zauważyłam małego chłopca. Miał od półtora do dwóch lat.
Podeszłam do niego. Chłopiec, gdy tylko mnie zobaczył, zaczął się słodko uśmiechać i wyciągać w moją stronę rączki. Wzięłam go na ręce i przycisnęłam do piersi.
Natychmiast zadzwoniłam na policję i opowiedziałam o wszystkim. Patrol przybył szybko. Długo spisywali różne protokoły, a ja podpisywałam zgłoszenie sprawy, gdy oni szukali świadków i wykonywali inną papierkową robotę.
W międzyczasie mój maluch i ja mieliśmy czas na zabawę i przekąskę w postaci ciasteczek, które znalazłam w mojej torbie.
A potem komisarz zwrócił się do mnie i zapytał:
– Mieszka Pani daleko?
– Nie – mówię – Oto mój dom, ten żółty za tymi drzewami.
– Świetnie – uśmiechnął się policjant – Może Pani tymczasowo zabrać dziecko do siebie?
Miałam gęsią skórkę przez to pytanie.
– Co to znaczy “ tymczasowo ” ?
– chwilowo, dopóki nie znajdziemy jego mamy. Jeśli po trzech dniach się nie odnajdzie, zabierzemy dziecko do sierocińca. Przed chwilą zgodziła się już Pani zrobić dobry uczynek.
– Nie wiem, nie mogę. Mam męża, dwoje własnych dzieci…
Nie wiem jak, ale mnie namówił. Do domu szłam z wózkiem i dzieckiem w ramionach. Po drodze zadzwoniłam do męża. Trzeba było go jakoś przygotować na taką wiadomość, poza tym sama nie wniosłabym wózka na piętro.
Małżonek zareagował spokojnie na taką wiadomość, a kiedy zobaczył mnie z dzieckiem w ramionach, zaczął się śmiać. Moje córki najbardziej ucieszyły się z pojawienia się małego człowieka w naszej rodzinie. Dosłownie od niego nie odchodziły. Podczas gdy dziewczyny bawiły się z chłopcem, z mężem zalały nas wspomnienia i nostalgia za tymi pięknymi czasami.
W ciągu kilkudziesięciu minut zadzwonił do mnie ten sam policjant i powiedział, że znaleziono mamę chłopca. Okazało się, że po raz drugi jest w ciąży. Razem z synem poszli na spacer do parku, ale tam mama poczuła się źle. Chciała usiąść na ławce, ale dojść do niej i zemdlała. Mały chłopiec nic z tego nie zrozumiał i po prostu poprowadził wózek w drugą stronę. Tam zauważył coś interesującego w krzakach i zatrzymał się na dłużej.
Ludzie rzadko chodzą po tym parku, więc przechodnie nie zauważyli szybko kobiety. Pewien mężczyzna, który nazywał się Artur, wracał z pracy do domu, i zauważył omdlałą kobietę. Wezwał karetkę, a na oddziale położniczym okazało się, że kobieta pilnie potrzebuje cesarskiego cięcia. Kiedy doszła do siebie po zabiegu, w końcu mogła opowiedzieć o swoim synu i o tym, że zostawiła go w parku.
Wkrótce do naszych drzwi zadzwonił przestraszony, młody człowiek. To był ojciec Maksa. Nawiasem mówiąc, tak nazywał się chłopiec, którego znalazłam w parku. Płakał, gdy wziął syna w ramiona. Zaczął oferować nam pieniądze, ale odmówiliśmy.
Córka, którą urodziła młoda matka, została nazwana na moją cześć, a nawet zaprosiła mnie do bycia matką chrzestną. Ojcem chrzestnym był Artur, który jako pierwszy zauważył kobietę w parku i wezwał karetkę pogotowia.