Sobotni poranek, w odczuciu godzina 6 rano, w rzeczywistości 12. Wczoraj dobrze spędziłem wieczór z przyjaciółmi, dzisiaj mam ciężka głowę.
Żona przygotowuje śniadanie. Do łóżka wchodzi mój 8 – letni syn. Otwieram oczy i zaspany pytam ” czego chcesz? “.
– TAAATO, napisałem wczoraj esej a nauczycielka nie wystawiła mi oceny. Mnie to bardzo boli, starałem się przecież!
– Co to za esej? – z trudem wycisnąłem z siebie pytanie, wciąż będąc w objęciach Morfeusza.
– O zającach. Kazano nam pisać o naturze. Zające są częścią natury, dlatego je wybrałem.
– Och, No dalej – zaczynam chichotać trochę z dziecięcej logiki.
Trzeba było jednak najpierw zjeść śniadanie, a potem posłuchać. Inaczej umarłbym ze śmiechu przed posiłkiem. Postaram się jak najlepiej odtworzyć tekst.
W lesie stała fabryka wyrobów futrzanych (Co z dziecięcą świadomością robi reklama !).
Prowadziły tę fabrykę wilki bądź niedźwiedzie (w tym momencie śmiałem się do poduszki, nie pamiętam).
Ciężarówką przywieźli nową partię zajączków na futra lub inne produkty futrzane. (Tutaj historia przemilczała prawdę).
Zające jednak nie były zwykłymi zwierzętami. Jeszcze podczas jazdy samochodem wymyśliły plan ucieczki. Gdy tylko zaczną być rozładowywane z furgonetki, wszystkie rzucą się na zewnątrz i uciekną, przeciskając się pod płotem.
Teraz nadszedł ten dzień: przywieziono je do fabryki, otworzono drzwi, a one jaaak nagle nie zaczną uciekać!
Ogólnie rzecz biorąc połowę uciekinierów złapano, a drugiej połowie udało się uciec. Za nimi rzuciły się w pościg wilki (lub niedźwiedzie) z psami (!!!).
Szukali ich trzy dni i trzy noce. W sumie tylko jeden zając się uratował.
Była jesień, zapomniałem powiedzieć.
Ostatni uratowany biegł już wyczerpany. Zatrzymuje się, patrzy w niebo. W tym momencie na pysk spadł mu żółty liść klonu (prawdopodobnie stało się to w celach symbolicznych). Wzdycha smutno i mówi:
– Boże, jak pięknie!
Koniec!
Mój śmiech słyszała prawdopodobnie cała okolica.
Morał: Uczcie się być romantyczni i dostrzegajcie piękno we wszystkim.