Rozmowa w saunie

To było dawno temu – jakieś pół roku po moim ślubie. Aby uczcić nowy rok, z mężem i jego przyjaciółmi wynajęliśmy domki w górach.

 – Poznasz ciekawych ludzi – powiedział do mnie mąż – Wielu jeszcze nie znasz.

Taki tłum się tam zebrał, że aż się przestraszyłam. Trzeba było do każdego podchodzić, poznawać wszystkich, wymieniać uprzejmości i rozmawiać:

– Bardzo mi miło ! Skorzystam ! Tak, bardzo się cieszę… Dziękuję ! Cmok – cmok !

Na szczęście tak nie było i wszystko przebiegało w sposób bardziej naturalny. 

Sylwestra nie ma sensu opisywać, bo wszystko przebiegło tak, jak zawsze. Najcenniejszym doświadczeniem było oczywiście ekscytujące pięć minut do północy, z kulminacją fajerwerków. Myśli nakładały się na siebie, skupiały na wielu rzeczach biegając gorączkowo od sprawy do sprawy. Człowiek myślał o tym, jakie błędy popełnił w zeszłym roku i co trzeba zmienić, aby ich nie powtórzyć w przyszłości. Trzeba także pomyśleć o tym, czego sobie życzymy. Wszystkiemu temu towarzyszyło dzwonienie kieliszków z szampanem, całusy i głośne krzyki oraz ogromne ilości jedzenia. 

Następnego dnia wszyscy chętni poszli do sauny, w której przedłużono świętowanie – nawet tam nakryli do stołu ! Bo jakże inaczej odpoczywać ? 

Był tam Marek, który wydawał mi się być starcem – wyglądał, jakby dawno już skończył czterdziestkę. Jego włosy pokrywała siwizna i od razu było widać, że to człowiek bardzo poważny. Nie było dla mnie jasne, dlaczego ci, którzy znali jego oraz jego małżonkę, nazywali go Charlie Chaplin?

W łaźni parowej stał na dole, z wiadrem, chlapiąc wodą na kamień. Ktoś wezwał go na górę, a on odpowiedział:

– Nie mogę wyjść wyżej, mam chore serce.

Odczekałam chwilę i zapytałam męża:

– Dlaczego tak go nazywają ? Nie wygląda jak komik.

– Jaki z niego komik ? – odpowiedział mąż – Marek był jednym z pierwszych psychologów, którzy pracują z ludźmi w ekstremalnych sytuacjach. Z ludźmi, którzy zostali ranni na wojnie lub z krewnymi ofiar.

– No i co on tam robił, rozbawiał ich ? nie rozumiem…

– Nie. Po prostu jest to prawdopodobnie najtrudniejsza praca na świecie. Potrzebne jest do niej doświadczenie, trzeba dobrze wyczuwać ludzi. Tutaj nie można podejść do kogoś ze słowami: “ Życie toczy się dalej, wszyscy kiedyś tam będziemy, trzymajcie się “. Za to można dostać nawet w pysk, bo każdy inaczej reaguje na straszny smutek i trzeba mieć to na uwadze. Napady złości, paniki – z nimi jest łatwiej, lekarze na nie są zawsze gotowi. Są jednak i tacy, którzy popadają w otępienie, albo tacy, po których nie widać emocji, ale w środku nich może być prawdziwe piekło. Widzisz, człowiek może siedzieć na krześle z opuszczoną głową, a my nie mamy do niej dostępu, bo to, co dzieje się w jego głowie, jest znane tylko Bogu. Z takimi osobami trzeba jakoś nawiązać kontakt, nie można ich zostawić samych ze sobą przez długi czas.

W tym miejscu nasz dialog został przerwany, ponieważ zażądano od nas, aby nie odrywać się od zbiorowej dyskusji. Uczta od razu stała się dla mnie nieciekawa, bowiem ciekawiło mnie coś innego.

Kiedy Marka ponownie nazwano Charlie Chaplin, otwarcie już zażądałam wyjaśnienia, dlaczego nadali mu taki przydomek ? 

Marek uśmiechnął się, ktoś z tyłu też się śmiał, a kiedy hałas ucichł, jeden z obecnych – jak rozumiem – kolegów Marka, wyjaśnił:

– Dopóki nie poszedł na emeryturę, miał on pewną metodę, którą sam wymyślił, dlatego go tak nazwaliśmy… 

Wtedy Marek nie wytrzymał:

– Nic nie wymyśliłem, tak po prostu wyszło…

– Dokładnie, dokładnie ! Po prostu usiadł – był zmęczony, chciało mu się spać, a w rękach miał filiżankę kawy. Cóż, kawa była bardzo gorąca. Przypadkowo wylał ją na nogi, krzyknął z bólu i podskoczył do góry jak ukąszony. Musiał się powstrzymać, ponieważ jego pacjenci, byli obok. Nagle trzy osoby ” ożyły ” – dwie panie pospiesznie wyciągnęły chusteczki do nosa, a starszy mężczyzna wtrącił się i zaczął udzielać rad, zapominając na chwilę o swoim kłopocie. Głupi ból Marka na chwilę oderwał ich od myślenia o strasznej tragedii. Jednak te dwie minuty wystarczyły, by nawiązał z nimi kontakt, co jest bardzo ważne w naszym zawodzie. Rozumiesz ?

– Ciągłe wylewanie na siebie kawy nie jest metodą. To… samookaleczenie !

– Zgadza się ! – zgodził się kolega Marka – Nie to za mocne słowo, to ” samookaleczenie „, zwłaszcza, że to był tylko fundament dla jego metody… wiesz, on jest geniuszem i to wszystko bardzo naturalnie mu przyszło…

– Co takiego?

– Przynosił do sali bezpańskiego kotka, aby usiąść z nim na pięć minut na podłodze i go na przykład pogłaskać. Jak widzisz, z pewnością nie było to ponowne wylewanie na siebie kawy. Sam widziałem, jak pewna młoda kobieta wzięła od niego tego kotka, przycisnęła go do siebie i wyszła z nim. Potem Marek udawał,że musi coś przenieść lub przyciągnąć stół, a wtedy obecni mężczyźni wstawali, by mu pomóc. Na początku robili to w milczeniu, a potem szli razem na papierosa i jak to w takich momentach… zaczynali rozmawiać. Marek starał się nie powtarzać i wymyślał coraz to nowe sytuacje. Słuchaj córeczko… mamy Nowy Rok, więc przepraszam, ale nie chciałbym się upijać. Możemy nie mówić o pracy?

– Nie będziemy – Podniosłam kieliszek wina i wzniosłam toast … – za geniusza Marka !

Wszyscy zaczęli klaskać.

Nie wiem, czy był naprawdę tym geniuszem, czy nie, ale wczoraj dowiedziałam się, że już go nie ma – postrzępione serce zatrzymało się. Pomyślałam, że to było tak dawno temu – a co, jeśli nikt o nim nie napisze i nikt nie będzie wiedział, że żył i był taki interesujący i utalentowany człowiek jak Marek (Charlin Chaplin) ? Dlatego napisałam.

Oceń artykuł
Twoja Strona
Rozmowa w saunie