Gdy miałam 8 lub 9 lat, pewnego dnia łyżeczki zaczęły dramatycznie znikać w naszym domu. Zwykłe, miedziane, które były przechowywane w szufladzie stołu kuchennego i używane codziennie. Łyżki znikały regularnie i stopniowo, mniej więcej raz w tygodniu. Początkowo mama nie zwracała na to uwagi, ale potem, gdy została tylko jedna, poderwała mieszkanie do góry i zorganizowała przesłuchanie.
Pierwszy podejrzanym, oczywiście, był ojciec.
– To Ty zabierasz je do pracy do kawy lub herbaty, a potem o nich zapominasz – oskarżyła ojca mama.
– No i co potem z nimi robię? Kolekcjonuję, wyrzucam a może zbieram do jednego pojemnika przechowując, tylko po to, aby zrobić Ci na złość? – zapytał ironicznie tata.
Moim obowiązkiem było zmywanie naczyń, więc rodzice zwrócili się potem do mnie.
– Czego? – zapytałam obrażona.
– Może to Ty wyrzucasz łyżki? Może jesteś zbyt leniwa, żeby je myć?
– To dlaczego nie wyrzucam też talerzy i chochli ? Myje się je dłużej.
– Talerze są duże, zauważyłabym, a łyżki są małe – zasugerowała mama.
– A może to Ty, mamo, kiedy sprzątasz ze stołu i wycierasz go, zamiatasz przy okazji łyżki do kosza i nie zauważasz tego ?
Rodzice westchnęli, zdając sobie sprawę, że może być wiele wersji wydarzeń i żadna z nich nie jest ani gorsza, ani lepsza. Mama machnęła ręką i włożyła srebrne łyżeczki do pudełka. Chciałoby się dodać, że były pamiątką rodzinną i przyniósł je do kuchni lokaj po uprzednim wypolerowaniu. Niestety nie, jesteśmy plebejskiego pochodzenia, a łyżki zostały kupione za pieniądze zarobione dzięki ciężkiej pracy.
Po około miesiącu i te łyżki zniknęły. Można by podejrzewać gości, ale goście jak zawsze byli Ci sami i wcześniej nie kradli srebra.
Nadeszła kolej na małe, pozłacane łyżeczki do kawy, które szczególnie uwielbiałam ze względu na niebieski, emaliowany ornament na uchwycie. Niestety i te urocze sztućce przepadły.
Rodzice, złośliwi ateiści – materialiści, byli już gotowi uwierzyć w ducha.
W nadziei, że duch nie przepada za metalem nieszlachetnym, mama kupiła zestaw łyżek ze stali nierdzewnej. One też zniknęły, a my plując z nerwów, zaczęliśmy jeść dżem łyżeczkami deserowymi. Po miesiącu one także zniknęły i nadeszła kolej łyżek, widelców i noży.
Duch ten rozrabiał już około pół roku. Mama i tata stali się nerwowi i podejrzliwi – prawdopodobnie myśleli, że do końca życia będą pracować tylko na zakup sztućców lub że nasza rodzina, wracając do epoki kamienia, łupanego będzie jeść zupę rękami.
Nie mogąc tego już znieść, tata wszczął dochodzenie. Przez długi czas nad czymś myślał, chodząc po mieszkaniu, obliczał czas zniknięcia łyżek i stworzył zasadzkę. Nie wiedzieliśmy o tym, ponieważ wszyscy byli podejrzani o przestępstwo.
Pewnej nocy mama była w łazience, a ja czytałam przed snem w swoim pokoju. Na progu nagle pojawił się ojciec i tajemniczo, robiąc znak milczenia, poprowadził mnie za sobą. W ten sam sposób zawołał także mamę.
Staliśmy w ciemnym korytarzu i obserwowaliśmy. Mały brat wszedł do kuchni, miał wtedy półtora roku. Otworzył a potem zatrzasnął stołową szufladę, a następnie udał się do salonu i podszedł do telewizora. To był telewizor jeszcze ” starej daty “ – takie duże pudło, na dole pod ekranem jest plastikowa kratka.
Nie wiem po co, ale brat wsunął między pręty kratki świeżo kupiony i zabrany z kuchni widelec. Stał przed telewizorem przez chwilę, podziwiając z przyjemnością dzieło swoich rąk i poszedł potem spać.
Ojciec otworzył kratkę i wyciągnął z niej wszystkie sztućce, które zniknęły. Po co to robił, brat nie potrafił wyjaśnić, ale też nie wypytywaliśmy go zbytnio. Po prostu śmialiśmy się i cieszyliśmy, że nie trzeba już pracować na łyżki. Mam przypuszczenie, że próbował nakarmić mówców w telewizorze. Kradł rzadko, najwyraźniej dlatego, że nie zawsze mógł złapać dogodny moment…