Wczoraj wieczorem pomyślałam o zmianie stylu życia. Postanowiłam zatem pobiegać w pobliskim parku. Listopadowe powietrze było bardzo orzeźwiające. Po pięciu minutach, zdyszana i ze łzami w oczach zdecydowałam, że to nie dla mnie, a w zmian będę jeść mniej. Wróciłam do domu i schowałam całe jedzenie, które było niezdrowe.
– Mamo, nasza wiewiórka uciekła – oświadczyła od razu córka.
– Jak mogła uciec? Umieściłam ją w klatce, nie można nawet wsunąć papieru między pręty!
– Przegryzła ją.
To stworzenie, chilijska wiewiórka, którą pieszczotliwie nazywaliśmy Toffi, gryzie wszystko. Papier, plastik, drewno.
Żelazo też gryzie. Po pierwszych wybrykach dodatkowo przykryliśmy jej klatkę metalową siatką. Kiedy kupowaliśmy tę naszą Tofii, poprzedni właściciel, Marek, powiedział mi do ucha, że w nocy ten nasz mały potwór może wykopać pół metra tunelu w betonie. Spojrzeliśmy na małe łapki z zgrabnymi pazurami, maleńką, śliczną wiewióreczkę ze smutnymi oczami. No gdzie, gdzie może się tu kryć buldożer? Wcześniej mieliśmy królika, on również był niepozornie silny. Wydawałoby się, że uderzeniem nogi łamał cegłę, a ruchem brwiowym wyginał zbrojenie. Oczywiście, przekładając te niebywałe umiejętności na możliwości niewielkiego zwierzaka, ograniczało się to do częstych ucieczek i gryzienia wszystkiego, co było w ich zasięgu.
Z naszą Tofii ewolucja poszła inną drogą. Natura porzuciła szorstkie decyzje i postawiła na wysoką wydajność. Wiewiórka gryzie z częstotliwością taktowania 4,5 gigaherca, czasami przełączając się w tryb turbo. W trybie turbo działa jak młot udarowy, wydając dźwięki zwycięskiego wiertła delikatnie drapiącego beton.
Dzięki kompaktowym wymiarom i konstrukcji o zwiększonej opływowości natura przesadziła. Nie można trzymać tego malutkiego stworzenia w rękach. Wiewiórka przenika przez palce jak kawałek masła, zbiera się z powrotem do wiewiórki i biegnie wiercić sobie ściany nośne.
Do tych cech należy dodać szybkość jej reakcji. Wyprzedza szybkość ludzkiej myśli. Nie mieliśmy jeszcze czasu pomyśleć o złapaniu wiewiórki pod pedałem roweru treningowego, a ona już przezornie przesunęła się przez teleportację do przeciwnego kąta pokoju.
Złapanie jednej wiewiórki zajęło nam wczoraj dziewięć godzin. Tropicielami były dwie córki i ja, a kot musiał się dołączyć, gdy wszystkie zasoby ludzkie zostały wyczerpane. Kot na wszelki wypadek zjadł połowę kawałka wędzonego mięsa, aby wiewiórka nie pobudzała w nim apetytu. Wpuściliśmy go do pokoju, w którym toczyło się oblężenie.
Obciążony kot położył się na stole w centrum działań wojennych i pokazał oczami kierunek, w którym uciekinierka udała się. Kiedy oczy kota zamykały się pod ciężarem odpowiedzialności, a trop wskazywał czubkiem ogona. W końcu ogon kota zwisał pionowo w dół i wiewiórka wyszła na środek pokoju, aby podziwiać trzy spocone, ciężko oddychające postacie ludzi i kota. Zachwycona tym, co zobaczyła, wiewiórka wsunęła się w nogawkę do najstarszej córki i pobiegła do góry.
Właśnie tam wiewiórka otrzymała nową nazwę. Nie spiskując, doświadczając solidarności w kwestiach moralności, starsze i młodsze pokolenie naszej rodziny nazwało chórem wiewiórkę Kudable . Zacisnęliśmy usta, spojrzeliśmy wszyscy na siebie, kiedy wiewiórka zastygła w bezruchu. Niebawem jednak zaczęła wspinać się na młodszą córkę coraz wyżej, a dziewczynki chórem wołały ją nowym imieniem.
To był limit jej wybryków. W końcu złapaliśmy ją z całą rodziną. Ale ona wspinała się przez tunele dżinsów, torując sobie drogę przez najbardziej łaskotliwe zakręty. Jedna córka piszczała z przerażenia i próbowała całym ciałem spaść na ścianę, by przypieczętować gryzonia. Druga córka piszczała ze szczęścia, że pierwsza piszczy z przerażenia. Nie mogłam już nawet piszczeć, ponieważ leżałam na podłodze ziewając jak rekin wyrzucony na brzeg. Skradając się przez rękaw, bestia zeskoczyła na łóżko. W końcu udało się złapać naszą Tofii i umieścić w szklanym akwarium.
Teraz możemy obserwować, jak Tofii- Kudabla zastanawia się nad planem rozpuszczenia szklanej ściany śliną, ale to tylko kwestia czasu. Kiedy to zrobi, zamkniemy ją w ołowianym pojemniku i wyślemy do zewnętrznych wrogów, by wykazała się swoimi umiejętnościami.
W międzyczasie w końcu zmieniłam zdanie na temat sportu. Po wczorajszym obciążeniu nie mogę się ruszyć— wszystkie mięśnie bolą, a wszystkie spodnie na mnie zwisają. Zjadając wędzone mięso, popijam słodką herbatą, aby mieć siłę na kolejną rundę walki z gryzoniami…