Marianna już po raz trzeci wyszła na balkon i czuła zapach jabłoni. Najlepsza aromaterapia, która skraca lata i budzi zarodniki. Jabłka są cudowne w smaku, a sok wdziera się do środka, chrzęszcząc w ustach i na słodkim języku…
– Cześć, przyjeżdżasz na weekend? – zapytała mama.
Musi pojechać jeszcze raz, a tak bardzo nie chce. W ten weekend planowała pójść do kina, choć raz, jak inni ludzie. Ale mama zawsze prosiła ją, żeby wszystko odłożyła na później, bo wioska musi być na pierwszym miejscu. Nie chciała tak żyć, bo gdyby nie było jej na wsi, poszłaby w weekend do kina albo do kawiarni albo oglądałaby w domu jakiś serial – cicho i spokojnie, bez nerwów.
– Nie, nie będę, Michał ma pracę w weekendy.
– Tak, pracę. Dobrze, dobrze, nie przyjeżdżaj. Niech ptaki jedzą jabłka, niech wiatr nimi potrząsa, a Ty siedź w tym mieście i odpoczywaj. Chcesz powiedzieć, że nie będziesz?
– Nie, nie będziemy – Marianna zacisnęła całą wolę w pięść.
– Dobrze. Niech jabłka znikną. A można z nich byłoby zrobić konfitury i kompoty.
– Mamo, jabłek w sklepie jest mnóstwo. Można sobie wybrać takie, jakie się chce.
– Co? – to był szok dla matki. – Kupujesz jabłka? Nasze się marnują, a Ty je kupujesz? Nie masz za grosz szacunku i honoru?!
– Nie kupuję – zirytowała się Marianna. – Widziałam je tylko, gdy robiłam zakupy.
– Nie przyjedziesz? – po raz kolejny zapytała mama.
– Nie – odpowiedziała mniej pewnie.
Mama pokornie pożegnała się i odłożyła słuchawkę, a Marianna świętowała. W końcu obroniła swoją prywatność! Z całych sił chciała zawalczyć o swoja przestrzeń osobistą. Te dialogi powtarzała sobie co dzień przed lustrem.
Wieczór się udał, Michał przyjechał z pracy i spędzili czas razem – obejrzeli coś w telefonach i poszli spać. Ostatnia rozmowa z mamą sumienie wkradła się do jej snu:
Jest przed jej ukochaną jabłonią. Co za piękno! W rzeczywistości to mały kwadrat na krótkiej łodyżce. Zwłaszcza, gdy kwitnie.
– To jest niebo na ziemi – mówi mama, gdy podziwiają ogród. – Bóg wszystko pięknie stworzył, ale my nie mamy czasu, żeby to docenić.
Wiosną na jabłonie spadają czarne płatki śniegu, liście opadają, a one błyszczą na błękitnym niebie i w czarnej glorii. Kiedyś czytała opowieść o tym, jak bałwany oszukały zimę. Ptaki te malowały swoje piersi czarnymi, karmazynowymi jagodami, a mroźna zima nie mogła ich zdmuchnąć, więc przetrwały. Na okładce był piękny obraz, a książkę kupiła jej mama.
– Michał – powiedziała rano – w ten weekend jedziemy na wieś. Jeśli masz jakieś plany, zmień je.
– Ale my chcieliśmy iść do kina.
– Pójdziemy innym razem. Musimy zadbać o ogród.
– Musimy jechać tak daleko dla tych jabłek? Czy nie taniej jest kupić?!
– Co Ty wiesz?!
I oto byli. Michał mamrotał o kiepskiej drodze, o kosztach napraw, o wydatkach na benzynę, o zimnie we wsi, o mrozie, wietrze, deszczu. A Marianna ujrzała jabłoń. Słońce prześwitywało przez wiatr, a matka stała przy drodze i ich obserwowała.
– Mówiłaś mi, że nie będziesz – krzyknęła podekscytowana matka.
– Byliśmy mocno zajęci, a i tak musieliśmy przyjechać, tak nam narzekałaś – powiedziała ze złością Marianna.
Obydwie przyłożyły ręce do boków i patrzyły, z której strony Michałowi lepiej jest zrywać jabłka.
– Łatwiej jest je strząsnąć – zgodziły się obie.
Michał wziął drabinę i wspiął się na drzewo. Jabłka były takie duże i takie soczyste…
– Dlaczego nie chcesz ich strząsnąć? – zdziwiła się Marianna, patrząc na Michała.
– Zobacz, jakie są soczyste. Wytrzymałyby całą zimę. A jak spadną, to od razu będą martwe. O, patrz, sok wypłynie od razu.
Jest w tym jabłku jakaś magia – dotyka oczu, dłoni, ust i już człowiek zapomina o bólu, złości i lenistwie…
Tego naprawdę nie da się kupić za pieniądze.