Moi rodzice długo nie mogli mieć dzieci. Rodzina po kilku latach przestała pytać o potomstwo, wszyscy się przyzwyczaili do myśli, że Danusia i Witek, nie doczekają się ani córki ani syna. Lekarze nie widzieli żadnych nieprawidłowości, mimo to lata mijały a dzieci się nie pojawiały. W pewnym momencie moja matka się poddała, zrezygnowała z walki o potomstwo i pogodziła z losem bezdzietnej, trzydziestoośmioletniej kobiety. Mój ojciec nie przejmował się tym zbytnio. Powtarzał: „Dana, nie zamartwiaj się, będziemy żyć dla siebie, czy to tak źle?” Mój tata nie pragnął dziecka, nie zależało mu.
Już wtedy, nasza matka była pozbawiona wszelkiej nadziei, ale w święto rodzin, które przypada na piętnastego maja, poszła na mszę do kościoła i ostatni raz poprosiła Boga, aby dał jej choć jedno dziecko. Czy to była wola Boga, czy przypadek, po dziewięciu miesiącach urodziłam się ja. Szczęście mojej matki nie miało granic. Mój ojciec miał już swoje lata i niewiele cierpliwości, więc dostawał szału gdy płakałam całe noce. Rok później urodzili się moi dwaj bracia bliźniacy. Moja mama wielbiła za to Boga, i opowiadała o swoim cudzie rodzinie i znajomym. Czuła ogromną wdzięczność do losu – w końcu spełniły się jej najskrytsze marzenia. A co z moim ojcem? Od początku nie chciał mieć dzieci. Dziecięce krzyki i głośne zabawy go denerwowały, postanowił się uwolnić i wrócić do życia, które lubił.
Wmówił mojej matce, że przy trójce dzieci będą potrzebować większego mieszkania, więc wpadł na pomysł aby sprzedać obecny lokal, wziąć mały kredyt i kupić duże mieszkanie, które pomieści całą rodzinę. Moja matka mu uwierzyła, uznała nawet, że to świetny pomysł. Mój ojciec miał jednak plan, gdy tylko sprzedali mieszkanie, wziął wszystkie pieniądze i uciekł. Minęło wiele lat, a my nadal nie wiemy, gdzie on jest. W ten parszywy sposób zostawił żonę i trójkę swoich dzieci na ulicy. Gdzie w takim razie miała pójść mama? Zamieszkała ze swoimi rodzicami. Mieszkaliśmy wszyscy razem – nasza czwórka oraz babcia i dziadek w dwóch pokojach. Mama straciła wszelką wiarę w związki i mężczyzn. Musiała też bardzo ciężko pracować. Wyżywienie i ubranie trójki dzieci to nie były żarty.
Żyliśmy skromnie ale spokojnie. Kilka lat później odeszła moja babcia, a potem dziadek. Oczywiście było więcej miejsca, ale jednak, brakło osób, które w najcięższych momentach naszego życia, pomogli nam i uratowali nas. Nie wiem gdzie byśmy byli teraz, gdyby nie ukochani dziadkowie.
Pewnego dnia moja mama poszła z nami do parku, żeby się pobawić. Był piękny, letni dzień. Poszliśmy na pobliski plac zabaw. Tego dnia podszedł do niej mężczyzna mniej więcej w jej wieku. Próbował do niej zagadać, poderwać, ale mama stanowczo odmówiła. Nie raz chodziliśmy do tego parku i jeszcze kilkukrotnie rozmawiała z obcym. Któregoś razu uległa i dała mężczyźnie numer telefonu. Po kilku tygodniach umówili się na randkę, a dwa miesiące później zamieszkaliśmy w dużym, trzypokojowym mieszkaniu Ryszarda. Został naszym ojczymem. Powiedzieć, że od tego momentu nasze dzieciństwo stało się niewiarygodnie szczęśliwe, to nic nie powiedzieć. Ryszard zastąpił nam ojca, razem cieszył się z naszych zwycięstw i płakał nad porażkami.
Nawet teraz, gdy już jesteśmy dorośli nazywamy Ryśka Tatą. Nie zawsze, kobieta z dziećmi jest ciężarem dla mężczyzny. Zawsze, w najmniej oczekiwanym momencie może pojawić się szansa na szczęście i miłość.
Mój prawdziwy ojciec uciekł jak tchórz, od swojej żony i dzieci, a obcy mężczyzna zaopiekował się nami jak prawdziwy tata. Nie ważne kto urodził, ważne kto pokochał i wychował.