Popatrzyłam zaskoczona na małą dziewczynkę. Możesz dać mi trochę chleba? – zapytała.

Mam na imię Julia, trzydzieści siedem lat, męża i syna. Kilka lat temu pracowałam jako księgowa. Była to praca, którą uwielbiałam i to ona pochłaniała cały mój wolny czas. Moje życie toczyło się swoim torem, bez wielu przygód i emocji. Lata leciały, syn dorastał a ja przestałam widzieć sens w tym co robię. Żyłam z dnia na dzień bez planów na przyszłość. Moja firma, w której miałam dobrą pracę na stanowisku księgowej zbankrutowała, więc musiałam poszukać czegoś innego. Zatrudniłam się jako kelnerka.

Zadzwonił budzik, a ja z trudem zmusiłam się aby wstać z łóżka, do pracy miałam na szóstą rano. Mieszkałam na przedmieściach, więc musiałam poświęcić ponad godzinę, na dojazd do miejsca zatrudnienia. Było lato, więc jak co dzień miałam obsługiwać gości na dolnym tarasie, na świeżym powietrzu.

Zanim otworzyłam restaurację, zaczęłam wycierać stoliki i krzesła, nucąc sobie pod nosem ulubioną melodię. Nagle dobiegł mnie głos dziecka. Zdziwiłam się bo do otwarcia zostało ponad pół godziny i nie spodziewałam się usłyszeć nikogo o tak wczesnej porze.

Zobaczyłam przed sobą małą dziewczynkę w wieku około pięciu lat, była zupełnie sama. Rozejrzałam się, ale nigdzie nie widziałam jej opiekuna.
– Jak masz na imię i co tutaj robisz sama, tak wczesnym rankiem? – zapytałam.
– Jestem Marysia i wyszłam na spacer, poszukać jedzenia dla mnie i mojego brata. Nasza lodówka jest pusta, a my jesteśmy głodni. Ciociu masz kawałek chleba albo serka? – zapytało dziecko, a ja stałam zdezorientowana z otwartymi ustami.

Przyjrzałam się małej, miała na sobie piżamkę. Była bardzo szczupła, miała włosy w nieładzie i brudne rączki.
– Oczywiście, że mam. Siadaj, poszukam czegoś w kuchni. Gdzie jest Twój brat? Daleko mieszkacie?
– Mój braciszek jest w domu z babcią. Mieszkamy blisko, tuż za rogiem – odparła dziewczynka, nieśmiało się uśmiechając.

Wtedy nie zapytałam dlaczego jest sama, ani gdzie są jej rodzice. Nie musiałam długo czekać, a dziecko samo zaczęło wyjaśniać sytuację.
– Naszych rodziców już dawno z nami nie ma, nie wiem gdzie są. Babunia jest kochana, ale już bardzo stara. Zapomina o wszystkim, nawet o mnie i o moim braciszku – powiedziała smutno Marysia.

Nie wiedziałam co powiedzieć, zaparło mi dech, a w moich oczach pojawiły się łzy.
– Ciociu nie gniewaj się, że przyszłam. Nie mam pieniążków, a jesteśmy głodni. Daj mi troszkę chleba, a ja zaniosę go babci i bratu – stwierdziła dziewczynka.
– Wiesz co Marysiu, wezmę trochę jedzenia i odprowadzę Cię do domu, dobrze? – odparłam.
Zadzwoniłam do swojego partnera czy może mnie zastąpić na chwilę w pracy, wzięłam chleb, masło, jajka, ser i szynkę i ruszyłam za Marysią do jej domu.

Dziewczynka miała swój własny klucz. Weszłyśmy do środka i zobaczyłam półtorarocznego chłopca, który raczkował po podłodze radośnie gaworząc. Na łóżku leżała stara kobieta, która nawet nie zauważyła, co się dzieje. Była w ciężkim stanie, na pewno jej zdrowie nie pozwalało na to, aby opiekować się tak małymi dziećmi.

Byłam w totalnym szoku, nie pojmowałam jak schorowana babcia i dwoje małych dzieci radzą sobie na co dzień.
Zadzwoniła po karetkę. Ratownicy przyjechali zabrać babcię do szpitala, ale po ich minach było widać, ze raczej nie na długo. Nie mogłam zostawić Marysi i jej brata samych w domu, więc zabrałam ich do siebie. W mieszkaniu był mój trzynastoletni syn, który był szczerze zaskoczony całą sytuacją, ale kiedy wszystko mu wyjaśniłam, zrozumiał i poparł moją decyzję. Mój syn był bardzo mądrym chłopakiem, mimo swoich trzynastu lat. Nigdy nie było między nami kłótni ani konfliktów, często rozumieliśmy się bez słów. Tego dnia zgodził się zostać w domu z dziećmi, w czasie, gdy ja musiałam wrócić do pracy.

Babcia zmarła w szpitalu dziesięć dni później i było wiadomo, że dzieci trafią do domu dziecka. Serce mi się krajało na samą myśl. Marysia była uroczą dziewczynką, a jej brat Kubuś kochanym, radosnym brzdącem. Wnosili wiele ciepła i szczęścia do naszej codzienności, nie chciałam się z nimi rozstawać. Wiedziałam, że w domu dziecka będą z zupełnie obcymi ludźmi, a przy adopcji mogą zostać rozdzieleni. Po szybkiej rozmowie z mężem i synem, postanowiłam, że chcę zostać prawnym opiekunem rodzeństwa.

Zrezygnowałam z pracy kelnerki i przyjęłam posadę w firmie mojego przyjaciela, na stanowisku księgowej. Przyjaciółka pomogła mi w załatwieniu wszelkich formalności związanych z opieką nad dziećmi i już po kilku tygodniach maluchy mogły legalnie z nami zamieszkać.

Kto by pomyślał, że niepozorna praca kelnerki obróci moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Mam trójkę dzieci i pracę, którą uwielbiam. Podjęłam wyzwanie, które rzucił mi los, i znowu czuję się spełnioną i szczęśliwą osobą.

 

Oceń artykuł
Newskey24
Popatrzyłam zaskoczona na małą dziewczynkę. Możesz dać mi trochę chleba? – zapytała.