Wszystko zaczęło się, gdy mój syn nie dostał się do przedszkola, a ja musiałam wrócić do pracy. Z powrotem do zawodu musiałabym czekać jeszcze przynajmniej rok, a z naszymi zarobkami nie stać nas było na zatrudnienie niani, dla naszego Mateuszka. Mój mąż i ja bardzo się zdenerwowaliśmy całą sytuacją i zaczęliśmy szukać wyjścia z sytuacji. Pozostanie na urlopie macierzyńskim nie wchodziło w rachubę – i tak żyliśmy już bardzo skromnie.
Moja teściowa zaoferowała nam pomoc. Byłam oczywiście zaskoczona, bo nawet nie poprosiła o nic w zamian. Zgodziliśmy się z wdzięcznością. Przez pierwsze kilka miesięcy wszystko było w porządku. Przygotowywałam jedzenie na cały dzień, zostawiłam pieniądze i robiłam wszystko, co w mojej mocy, aby ulżyć w pracy matce mojego męża. W dowód wdzięczności podarowaliśmy pobyt w sanatorium, aby wypoczęła i wtedy zaczęły się problemy.
Byłam przyzwyczajona do mrożenia dań i robienia zapasów, bo nie miałam czasu na codzienne stanie przy kuchence. W pewnym momencie zauważyłam, że zaczęło nam ubywać jedzenia. Po pewnym czasie odkryłam, że teściowa przychodziła z pojemnikami, wkładała do nich jedzenie i zabierała do domu. W każdym razie, bez względu na to, ile gotowałam, lodówka zawsze była pusta.
– Mamo, dlaczego zabierasz do domu, jedzenie, które przygotowuję? – Odważyłam się zadać jej pytanie.
– Jesteś naprawdę dobrą kucharką a ja nie mam czasu na gotowanie – odpowiedziała.
Nie byłam przeciwna aby u nas jadła, spędzała z Mateuszem pół dnia, więc gotowałam także dla teściowej, ale nie podobało mi się, że wynosi jedzenie z domu i zabiera wszystko, tak, że ja z mężem wieczorem, po powrocie z pracy nie mamy ciepłego posiłku, tylko musimy jeść kanapki.
Co powinnam zrobić? Już mamy problemy finansowe, nie jesteśmy w stanie wyżywić dwóch rodzin. Moja teściowa dostaje dobrą emeryturę, więc nie chodzi wcale o pieniądze. Nie chcę wciąż zwracać jej uwagi, bo boję się, że się obrazi i zrezygnuje z opieki nad Mateuszem i będę musiała zrezygnować z pracy, aby zająć się synkiem.